niedziela, 14 grudnia 2014

Śladami Stasiuka..kucając...



Zobaczyłam tamtą lutową gwiaździstą noc mroźną jak cholera..Galę, Lutka. Nasz niepokój, czuwanie, ewakuacje. Kucając nad tym mokrym nowym życiem byliśmy przerażeni, chcieliśmy zrobić wszystko żeby było..

Kucając. A. Stasiuk.
Rodzą się, gdy jest zimno. W lutym albo na początku marca. Jest w tym pewien rodzaj obojętnego okrucieństwa. Na zewnątrz gwiaździsty mróz, a tam wśród czterech drewnianych i wcale nie najcieplejszych ścian przychodzi na świat coś tak kruchego. W dotyku jest zimne, bo pokryte błonami płodowymi, wydzielinami, resztkami tego poprzedniego życia, które było na poły życiem wodnym, a tutaj jest mróz i trochę strach, że zaraz zamarznie. Trzeba więc wziąść wiecheć siana, wytrzeć to, rozmasować, aż stanie się jako tako suche. Mimo, że nie zawsze jest się na miejscu, dają sobie jakoś radę. Zwłaszcza te tak zwane prymitywne rasy, pradawne, niezepsute hodowlą, zmieniającą dzikie zwierzę w wyrafinowany produkt, który bez człowieka już sobie nie poradzi.
No ale ten lutowy mróz zawsze sprowadzał coś w rodzaju obawy i współczucia. Dopóki nie pojechałem do Mongolii i nie zobaczyłem owczych zimowisk gdzieś na skraju Altan els - tej najdalszej na północ wysuniętej pustyni na Ziemi. To nawet nie były budynki, tylko zagrody z kamienia ukryte w zagłębieniach terenu, by chronić od północnych wiatrów ciągnących od Syberii. I zimowymi temperaturami oscylującymi w okolicy minus trzydziestu pięciu stopni.
Więc teraz się tak nie przejmuję. Wycieram tym wiechciem i sprawdzam, czy stają na nogi. A nogi mają największe, nieproporcjonalnie długie, na zapas, bo przecież to będzie jedyna broń tych stworzeń, dosć bezbronnych. Czasem z tym wstawaniem się ociągają, bo słabe, bo ciut za wcześnie, bo życie się jeszcze nie rozpaliło i trzeba pomagać: przede wszystkim pokazać drogę do maminego cycka. Podstawić cycek pod nos, wetknąć do pyszczka, przytrzymać. Bo cycek rzecz najważniejsza. Właściwie jak się zastanowić, to reszty matki mogłoby nie być. Tylko ten obrzmiały, gorący cyc, pełen mleka. W porównaniu z taką na przykład kozą owca ma go mniej, ale jest za to tłustsze, gęstsze, słodsze i w istocie nie przypomina w smaku mleka, tylko jakiś wyrafinowany deser. Może przypomina samo życie, jego esencję? I gdy już ta ciepła maszyneria ruszy, gdy to spłaszczone jak ryba, długonogie i - na pierwszy rzut oka - całkiem niudane jagnię dopadnie źródła, to raczej możemy być spokojni: będzie żyło.
I to jak! Coraz bardziej. Z dnia na dzień coraz mocniej. Zaraz spęcznieje, zaokrągli się, nabierze masywnej cielesności. Żeby ssać, będzie bodło bezlitośnie cyca w tym swoim jagnięcym przyklęku i merdając na boki współbezwładnym, zwisającym jagnięcym ogonkiem. Pięć merdnięć i z byka w wymię, pięć merdnięć i znowu brutalny masaż, żeby lepiej płynęło do pyszczka. To ciało tak wątłe na początku, takie jakieś ledwo spojone, rozlazłe, po dwóch, trzech tygodniach zamienia się w cielesną kulę. W mięsny pocisk. Toczy się, turla, rwie do przodu, pokryte młodą, delikatną wełną, odbija się tylnimi nogami, wykonuje piruety i salta na przednich. W chwilach absolutnego owczego szczęścia w idiotycznie komiczny sposób wybija się ze wszystkich czterech i niczym na sprężynach podąża w baranią dal. Wystarczy pogodny dzień i trochę słońca. Ponieważ owce są w tym względzie całkiem jak ludzie.
Tej zimy przybyły trzy i wszystkie są czarne. Zachodzę do nich częściej, niż nakazywałby owczarski obowiązek, i po prostu patrzę. Emil Cioran napisał kiedyś, że zamiast wciąż obłędnie i na wyprzódki się cywilizować, "powinniśmy zawszeni i pogodni kucać w cieple zwierząt", albo jakoś podobnie. Czytam wyrafinowanych filozofów, ale potrafię ich nauki przyjąć jedynie prostodusznie i bezpośrednio. Idę więc i kucam. Czekam, aż się zbliżą i poczują mój obcy, ludzki, ale przecież znany zapach. Aż zapomną na chwilę o nieufności, dzięki której żyją, i podejdą w zasięg dotyku. Teraz ja wciągam w nozdrza ich woń. W ciepłe, suche dni jest ostra, wyrazista i odurza. Jest w niej coś dalekiego i archaicznego. Jest to co utraciliśmy dawno i na zawsze.
Kiedys zabłądziliśmy nocą na Gobi. W ciagu paru chwil zrobiło się absolutnie ciemno. Do obozu mieliśmy parę kilometrów. Nie było ani iskry, ani światełka - nic. Szedłem przed siebie i wąchałem mrok. Myślałem: cóż, najwyżej zwiniemy się kłębek i doczekamy świtu. Ale wąchałem ciemność i w końcu poczułem tę przedwieczną woń zwierząt stojących pod gołym niebem, niby udomowionych,a le nie do końca. Za nitką zapachu po kilkunastu minutach dotarliśmy do jurty. Obok była zagroda dla bydląt. Pasterze pomogli nam dojść do naszej furgonetki i namiotów.
Tak więc kucam pogodny, rezygnując jednak z zawszenia, i wącham moje ministado. Pachniej jak tamto gobijskie. Pięknie, mocno i odurzająco. Człowiek - mówię to, starając się oczywiście naśladować ton Ciorana - powinien miec owce. Nie ocalą, nie uwolnią od samotności, ale mogą wskazać drogę w mroku. Niekoniecznie tym, w którym zmierzamy, ale w tym, z którego przyszliśmy.
Jedna nie jest całkiem czarna. Ma białą gwiazdkę na głowie.

Jest i są kolejne. Teraz jestem mądrzejsza o te kilka zim, kilka mokrych żyć...teraz jestem twardsza. Zrozumiałam, pogodziłam się, nauczyłam..ciągle się uczę. Przekraczam granice o których nie miałam pojęcia że są do przekroczenia, że będę musiała je przekraczać, że potrafię. Kocham i nienawidzę. Czasami zastanawiam się..Tydzień temu jeden z moich kogutów wylądował w rosole. Rosół był..hmmmm..takiego rosołu nie jadłam nigdy wcześniej. Kilka zim minęło, kilka wiosen. Teraz jestem gospodynią. Pamiętacie moje pierwsze kroki? Zawieruchy na blogu? Myślę że będzie ich jeszcze wiele. Zosię i Janusza? Moich pierwszych Nauczycieli? Za co co zawsze będę wdzięczna.
Jeżeli nie potraficie zjeść własnego koguta, nie myślcie o wsi, o kozach, owcach, kurach i innych temu podobnych. Zostańcie tam gdzie jesteście żebyście nie musieli przykucać nad tym mokrym życiem.
Pozdrawiam Was tak przedświątecznie, dziękuję. Mam do Was ogromną prośbę. Nagrody z Polak Potrafi ruszyły w Polskę, jeżeli przysłaliście mi swój adres i przed świętami nie dostaniecie przesyłki napiszcie do mnie.
Dziękuję mojej sąsiadce, Pani Śmietanowej. Nauka nie pójdzie w las. "Człowiek powinien mieć swoją owcę" Ja już mam..każdy z nas ma, albo będzie miał. Ważne jest żeby wskazywała Wam drogę do domu.
jola

20 komentarzy:

  1. Piękny, wzruszający wpis, z niezrozumiałym dla mnie zakończeniem. Przez dziesięć lat życia na wsi, kucałam po wielokroć przy narodzinach i pogrzebałam niejedno zwierzę z mojego stada. Cud życia i spokój śmierci (tak, do tego trzeba stwardnieć) towarzyszą mi na codzień. Nie przeszłam inicjacji zabijania, nie spożywałam również mięsa ze swoich zwierząt, co jest jakąś formą hipokryzji, bo sklepowe jem. Przez te wszystkie lata jeden jedyny raz znalazłam się w sytuacji gdy powinnam umieć zabić i zawiodłam. Pies rozszarpał kota, a kot żył i żył tymi swoimi siedmioma życiami, potwornie cierpiąc. Weterynarz przyjechał po 40 min i było już za późno na uśpienie.
    Nie mam żadnej potrzeby "dopełnienia", przypieczętowania swojego bycia tutaj w ten sposób.
    Serdeczne pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda właśnie rodzaj hipokryzji, jemy mięso "sklepowe" przepełnione wodą, chemią, antybiotykami i cholera wie czym jeszcze, dajemy to naszym dzieciom, wnukom. Uczę się cały czas i przychodzi mi to z wielkim trudem, krok, po kroku, ale idę do przodu i z każdym dniem godzę się z tym i cieszę że Aniela zje rosół i nie będzie w nim ulepszaczy, polepszaczy i innych temu podobnych. Dorosłam do posiadania zwierząt gospodarczych, do zapewnienia im najlepszych warunków na jakie zasługują. Godzę się i uczę każdego dnia i myślę że to ma sens.

      Usuń
    2. Jolu, ja Cię podziwiam, że potrafisz. Tak jest pod wieloma względami lepiej, a na pewno zdrowiej. Wszystko co piszesz o sklepowym mięsie - święta prawda.
      Nie znam siebie na tyle żeby wiedzieć, czy nie przejdę kiedyś tej granicy.
      Ty już wiesz i pewnie czujesz coś w rodzaju ulgi.
      Jedynym, co mnie nieprzyjemnie uderzyło, jest "Jeżeli nie potraficie zjeść własnego koguta, nie myślcie o wsi, o kozach, owcach, kurach i innych temu podobnych. Zostańcie tam gdzie jesteście żebyście nie musieli przykucać nad tym mokrym życiem." To stwierdzenie dzieli ludzi na tych, którym wolno i tych, którzy nie mogą. I z tym się nie zgadzam. Każdy, które pragnie żyć na wsi, może to zrobić. Gospodarz całą gębą, korzystający w pełni z dobrodziejstw swego gospodarstwa. I padlinożerca hipokryta i wegetarianin i szalony romantyk. Ten ostatni napłacze się bardzo i może nie wytrzyma, a może da radę?
      Buziaki! Nie chciałam urazić.

      Usuń
    3. Każdemu wolno mieć własnego koguta. Magda, ale Ci którzy nie potrafią zjeść swojego koguta powinni zostać tam gdzie są. Bo koguty, kury, owce, kozy wymagają opieki, nakładów finansowych. Co roku jest ich coraz więcej i więcej. Moje psy i kot Walduś, będę je leczyła i będą ze mną dopóki....Magda to jest rodzaj hipokryzji nas ludzi z miasta. Kupujemy i jemy. Wiesz w jakich warunkach przebywają te kury i inne zwierzęta które jemy? Może to jest to, wróćmy do korzeni, nauczmy się od nowa. My mieszczuchy, bo wsiowych prawie już nie ma

      Usuń
    4. My mieszczuchy kupujemy mięso. Uczę się i wiem że ta nauka którą pobieram od kilku lat od mądrzejszych ode mnie jest bezcenna i jeżeli teraz się nie nauczę, mogę nie mieć drugiej szansy.

      Usuń
    5. Po ostatniej niemiłej ,,przygodzie'' w ,,Twoich progach'' mieliśmy się nie odzywać :/ jednak od wczoraj obserwujemy Twój wpis i myślimy, a tak właściwie od razu pomyśleliśmy ,,no ciekawe jakie będą komentarze? No i są, a tak na prawdę to ich nie ma :/ No ale do tematu, HIPOKRYZJA słowo to dziś nic nie znaczy, dualizm moralny i zachowania poprawne politycznie to dziś norma (o tym już kiedyś pisaliśmy) Nieraz (niektórzy) wykorzystują tą poprawność instrumentalnie dla ,,własnych celów''(tak robią gdy im się to opłaca'', jednak nie biorą pod uwagę tego że czasem to obusieczne narzędzie (poprawność polityczna) może w danej sytuacji być nie wygodna(właśnie dla nich).
      Patrząc na znikomą ilość komentarzy właśnie Cię to dopadło, przyznałaś się do czegoś ,,niepolitycznego :)'' i dopadł Cię ostracyzm ,,towarzycha blogowego''
      Większość w/w ,,wpieprza mięcho'' z antybiotykami, hormonami... i czym kto chce jeszcze. Gdy jednak powiemy że dzięki temu że u nas w tym roku urodziły się cztery koziołki i dzięki temu nasz wnusio ma od kilku miesięcy najzdrowszą koźlinkę świata na obiadziki, z pewnością większość ,,towarzycha'' będzie oburzona i dotknięta faktem że jego dziadek (Janusz) nie ma problemu ze ,,sprawieniem'' koźlaka i przygotowaniem porcji z tego tak niedocenianego w Polsce zwierzęcia uznawanego wszędzie na świecie za delikates z najwyższej półki :) Słyszeliśmy nie raz ,,no miałabym kozy ale co zrobię jak urodzą się kozły? Dla nas to nie hipokryzja ale zwykła infantylność. Od długiego czasu śledzimy sprawę ,,uboju rytualnego'' Co wydarzyło się takiego w tym popiepszonym świecie że odbiera się prawo do tego ludziom którzy robią to od prawie pięciu tysięcy lat ??? Bo to nie ładnie wygląda? bo to takie nie estetyczne?
      Wszystkich hipokrytów wpiepszających mięcho nafaszerowane ANTYBIOTYKAMI HORMONAMI I WSZELKĄ CHEMIĄ zapraszamy do odwiedzenia pierwszej z brzegu ubojni. Niech zobaczą w jakich warunkach i jakim sposobem przygotowuje się ICH schabowego ,zapakowanego na styropianowej tacce i zawiniętego w piękną folijkę :D
      Jolka poinformuj nas gdy ugotujesz potrawkę w śmietanie ze świeżymi ziołami z ogródka i odrobiną białego wina.A cały ten rarytas z własnego ,,nadliczbowego koziołka (najlepiej nadają się takie, 2-3 miesięczne t/z ,,mleczaki'' :)

      Usuń
    6. Kochani Zosiu i Januszu jak pisałam wcześniej i zawsze to powtórzę, jestem wdzięczna za Wasze wsparcie, pomogliście wielokrotnie Waszą wiedzą i doświadczeniem. Nauczyłam się...powiem inaczej "uczę się" i żaden ostracyzm nie jest mi straszny, bo teraz wiem że ta nauka ma sens :) i wiem że warto wierzyć w Ludzi

      Usuń
    7. "Przyznałaś się" nie było to łatwe, zrobiłam to. Mój kogut wylądował w rosole. Kosztowało mnie to nie pytajcie ile. My ludzie z miasta myślimy że mięso spada a nieba.

      Usuń
    8. Nie było łatwe? położenie koguta na pieńku czy przyznanie się to tego :D
      ,,My ludzie z miasta''- hmm, Janusz ma 3 pokolenia na Warszawskich Powązkach :) więc ??? :D

      Usuń
    9. Nie było łatwe. Nie ja kładłam koguta na pieńku, zaniosłam go mojej sąsiadce i odebrałam w wersji sklepowej. Następnym razem sama go położę, oskubię. Nie wszystko na raz.

      Usuń
  2. Życiowo- wsiowy wpis...
    W takim razie ja- z moim podejściem, nie nadaję się :)
    Z resztą...już to usłyszałam od bliskich (?).
    Kogutki - Trzej Bracia żyją jeszcze. Ja ich nie tknę, ale ciśnienie ze strony innych jest spore, a ja na razie domów zastępczych nie znalazłam.
    pozdrówki Jolu!

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim razie....gotujesz rosół? Kupujesz kurczaki?

    OdpowiedzUsuń
  4. Cytat ze Stasiuka mądry i wzruszający. Zdarzyło mi się do tej pory kucać raz tylko, nad naszą trójnóżką... i ratowaliśmy ją bez zastanowienia, po prostu trzeba było ratować życie.
    Ale na Boga, Jolinko, dlaczegóż odbierasz prawo do życia na wsi ludziom, którzy nie są gotowi na zabijanie i /lub zjadanie swoich zwierząt?! Czy stałaś się lepszą gospodynią przez to, że włożyłaś swojego koguta do rosołu (bo przecież nawet go nie zabiłaś)? Albo inaczej: czy dotąd byłaś gorsza? Czy to jakiś kolejny stopień wtajemniczenia?
    Są ludzie, którym zjadanie hodowanych przez siebie zwierząt przychodzi naturalnie, inni muszą do tego dojrzeć, może nawet nigdy nie zabiją samodzielnie. Ale bywają tacy, którzy nie mogą się przemóc, nie chcą, nie muszą. Można za to rezygnować z kupowania mięsa z chowu przemysłowego, kupować lokalnie. No tak szczerze - tym jednym kogutem nie wykarmisz rodziny, wciąż musisz kupować mięso. Państwo L.A. też nie wyżywią się czterema koziołkami (to tak w kwestii tego słowa na "H").
    Ta kwestia bardzo mnie boli, bo będę kiedyś musiała stanąć przed dylematem, co zrobić z nadmiarowymi zwierzętami. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Mamy wielu potencjalnych chętnych na młode baranki i koziołki - oczywiście nie do głaskania... Czy zdobędę się, żebyśmy sami zjedli zwierzęta, które wyrosną obok nas - nie wiem. Na razie sobie tego nie wyobrażam... ale przecież są inne rozwiązania. Wiem jedno - nasza trójnoga owieczka i baranek, którego dostała do towarzystwa, będą żyć u nas do kresu swoich dni. Może to głupie i sentymentalne (infantylne?) ale mam w nosie to, co powiedzą inni.
    Jolinko, bardzo Cię podziwiam za to, co zrobiłaś, za Twoją siłę i wrażliwość... ale wybacz, w tej kwestii mam inne zdanie.
    A jeszcze mała uwaga: jeśli Państwo L.A. w jednym akapicie piszą o okrucieństwie ubojni, a zaraz obok oburzają się na zakaz uboju rytualnego, to co to jest, jeśli nie hipokryzja? Argument, że ktoś coś robił przez kilka tysięcy lat, jest słabym usprawiedliwieniem okrucieństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowna Pani ,,I'' zanim zacznie Pani odbijać piłeczkę to prosimy odwiedzić tak jak pisaliśmy pierwszą z brzegu ubojnię (nawet jak Pani chce tą LOKALNĄ tam jeszcze ciekawiej się to odbywa) a potem jeśli miałaby Pani ten zaszczyt uczestniczyć na przykład przy Koszernym uboju. Dla ludzi wyzutych z korzeni i tradycji Szanowna Pani ,,I'' tysiące lat nie są żadnym argumentem. W tradycyjnym właściwie przeprowadzanym uboju rytualnym nie ma nic z okrucieństwa jest tylko szacunek dla zwierzęcia oddającego życie aby nas nakarmić na chwałę Boga.
      Szohet to zajęcie którego uczy się latami tylko po to aby nie zadawać zwierzęciu cierpienia.
      Pozdrawiamy :)

      Usuń
    2. proszę bardzo, policytujmy się na hipokryzję, to takie wzniosłe, my tacy wrażliwi.
      Myślę, że hipokrytą jest każdy, kto używa produkty pochodzenia zwierzęcego, godząc się na tzw. wolontariat zwierząt.
      Myślę, że w kwestii odbierania życia "z szacunkiem" czy bez ma drugorzędne znaczenie.
      Myślę, że wielowiekową tradycją było/jest składanie ofiar z ludzi, niewolnictwo, dyskryminacja ze względu na rasę, płeć, orientację seksualną, bycie krową. Kontynuujmy, w końcu taką mamy tradycję.
      Ociekamy tu zajebistością, widzę.

      Usuń
    3. Inkwizycjo Kochana. Przepraszam za tak późną odpowiedź. Ale brzmi ona tak. Ja też ratowałam Lutka w mroźną noc. Jest i będzie ze mną. Tak jak Hrabianka, Gala, Helena, Fidel.Ilu "Lutków" mogę zostawić, ile beznóżnych owieczek jesteście w stanie wykarmić? Kilka lat minęło i zaczynam to rozumieć. Nie powiem że przychodzi mi to łatwo. Czy Twoim zdaniem lepiej żeby Twoją owieczkę zjadł ktoś inny, bo świadomie ją sprzedasz w tym celu. To będzie lepsze, mądrzejsze? Jednym kogutem nie wyżywię rodziny, ale. Podejrzewam że wielu z nas którzy hodują zwierzęta, piszą bloga wcześniej czy później je zjadają tylko się do tego nie przyznają. Nie odmawiam ludziom bycia tam gdzie chcąc być, nie odmawiam im hodowania kogutów, kur, kozłów, owiec, tryków. Zadaje tylko pytanie przede wszystkim sobie. Dokąd nas to zaprowadzi?

      Usuń
  5. Jolinko droga, ani Cię nie oceniam, ani tym bardziej nie oskarżam. Wręcz podziwiam Cię za odwagę życia w sposób, jaki kiedyś wybrałaś i pokochałaś - a wiem, że to sposób niełatwy. Jeśli chcesz i potrafisz zjadać mięso z wyhodowanych przez siebie zwierząt - tym lepiej dla Ciebie. Ja nie chcę i na razie nie potrafię - może kiedyś to się zmieni, może z czasem dojrzeję, nie wiem... Chodziło mi tylko o to, że nie mamy prawo nie zabiajć ani nie zjadać swoich zwierząt, jeśli nie chcemy i nie czujemy się na siłach. I nie przemawiają do mnie argumenty o "toksycznym mięsie" ze sklepów, bo i tak wciąż będziesz musiała je kupować.
    Wiem, Jolinko, że miałaś dobre intencje, ale troszkę Cię chyba poniosły emocje. Temat niełatwy, wiem. Dla mnie też... Szanujmy się nawzajem. Życzę dużo sił i ściskam czule ;)

    OdpowiedzUsuń