piątek, 3 lutego 2017

Koniec myśli...

Jak myślicie czy jest koniec.
Nie! Nie...wiadomo że jest koniec. Jak jest początek to musi być też koniec. Rozwijaliście kiedyś wełnę, albo nitkę :)  sznurek z kostki siana, słomy. Zawsze trzeba znaleźć początek i to jest trudne. Ten początek..wysupłać go z motka, Wiele razy mi zgninął skubany i musiałam ciąć i ciąć i zmarnować wełnę, nici. Kawałek życia.
 Koniec można powiedzieć wysuwa się bez trudu przy Waszej pomocy. Zależy.

 Koniec myśli? Zawsze przelatują nam przez głowę. Zawsze cokolwiek robicie tysiące myśli kłębią się w Waszych głowach. Jedne przelatują jak strzały. Inne zostają na dłużej. Chcą się zagościć wwiercić w Wasz mózg. Niby ich nie ma.
- Wiesz My tak sobie tu tylko cichutko siedzimy. Nie przejmuj się.

Czas wykotów zawsze wtedy jestem czujna. Nigdy nie wiadomo co może się stać.
Wieczór. Konie, kozy obrządzone. Łażę jeszcze, gadam z Tym i Owym.
- No Dzieciaki czas spać.
- Meeeeeeee...
- Prrrr....
- :)
Chcę wychodzić. Jeszcze wzrokiem omiatam boksy. Mój wzrok zatrzymuje się na jednym z nich. To Miła kręci się w kółko, wylizuje coś ze ściółki. Wpadam do boksu w cholerę śluzu.
- Kurcze co jest!
Moje myśli gorączkowo przebiegają przez głowę. Będzie rodzić.
- Ale dlaczego, do cholery jasnej tyle śluzu. Dlaczego nie rodzi.
Urodziła.
Okruszek-Okruszka. Nie wstała. Wzięłam na ręce przelewające się ciałko i zaniosłam do chałupy. Udoiłam mleka. Noc. Czuwanie. Karmienie co dwie godziny. Nie wierzyłam że się uda, Nie wierzyłam, wstawałam, karmiłam. Moje myśli mówiły mi.
- Kurwa Mać. Po co ci to wszystko, no po co!
Udało się Okruszka-a przeżyła. Następnego dnia wróciła do mamy.
Udało się.
Myśli.
Czasami zdarza mi się, raz na ufffff...nie pytajcie że wsiadam do samochodu i muszę pojechać trochę dalej niż do Tokarni. Im dalej, dalej. Byle dalej i czuję taką wolność jak patrzę na krajobraz przesuwający się obok mnie. Mogłabym jechać tak tysiące kilometrów.
Koniec moich myśli...
Wybaczie chronologie.
W końcu piszę od końca

sobota, 28 stycznia 2017

Filemon i co dalej...

Im dalej w las tym więcej grzbyów. Jak macie szczęcie. Jak widać i słychać tu i ówdzie ja tego szczęścia mam w nadmiarze. Gdzie się nie obrócę. Wiele zmieniło się w moim życiu obejściu. Wybaczcie.
Jest taki czas. Czas kiedy sami ze sobą musimy się dogadać. Boksujemy się. Tysiące myśli przelatują nam przez głowę. Każdy dzień przynosi nowe, a My pytamy siebie. Pytamy i musimy znaleźć opdpowiedzi. Nikt za Nas tego nie zrobi. Nikt nie poukłada tych niesfornych myśli. Nikt nie powie Wam.
- Dobra dawaj, to jest to, Jesteś wielka, dasz radę!
-Dawaj!
Daję.
Kocham, ale powiem Wam cholera jasna, to nie jest bajka. To jest...jak by Wam tu opowiedzieć...
No jak?
- Meeee...prrrrrr....Miauuuuu...Hau.....Kukuryku
To Wy moi Drodzy napaleńcy życia ze zwierzętami. Mieszczuchy - tak jak ja.
Jest taki czas.
Ten czas był dla mnie.
Konie adoptowane z Fundacji. Lila, Lucek, a i jeszcze pojawił się w międzyczasie Luzak i Ryśka.
Tyle się tego nagromadziło. Mam to w myślach.
Opowiem. Teraz wiem. Na pewno.















Czyli cholera zaczynamy od początku, czyli jakby od końca...moich myśli.