niedziela, 25 września 2011

Zawadka


Zawadka jest miejscowością przepięknie położną na południowym stoku Kotonia (831 m n.p.m.), który góruje nad doliną Raby od zachodu, Krzczonówką od północy i potokiem Trzebuńka od południa. Od zachodu styka się z masywem Koskowej Góry. Wieś rozciąga się ze wschodu na zachód, a jej centrum, czyli role Kotarbowa, Tajsy, Kobiałki osadzone są na wysokości ponad 650 m n p. m. W pogodne dni rozciąga się stąd wspaniała panorama Tatr oraz można podziwiać rozłożysty grzbiet Babiej Góry. 
Nazwa miejscowości oznacza miejsce trudno dostępne lub przeszkodę. Zawadka jest najmniejszą wsią gminy Tokarnia, liczy sobie około 220 mieszkańców, a jej populacja stale się zmniejsza. Przed II wojną światową mieszkało tu 360 osób.
Na Zawadkę składają się role: Pękale, Oleksy, Mosne, Muchy, Janicki, Jaworzyny, Jugi, Kobiałki, Tajsy i Kotarby.
Dlaczego właśnie dzisiaj pisze o Zawadce? Otóż chciałabym przenieść Was w czasie, do roku 1944, wtedy to doszło tu do walki między stacjonującymi na tym terenie oddziałami partyzantów a wojskami niemieckimi.



Atak nastąpił 29 listopada 1944 roku od strony Trzebuni, Stróży, Pcimia, Krzczonowa, Tokarni i Więcierży w taki sposób, aby wszystkie oddziały po likwidacji partyzantów spotkały się na Jaworzynach. Natomiast niedobitki miały zostać zepchnięte na leśną polanę prosto pod lufy 400 osobowego batalionu Jagdkommando z Krakowa. Niemcy nie zdawali sobie jednak sprawy z pojawienia się na tym terenie już 23 listopada oddziałów "Żelbetu" Armii Krajowej. 27 listopada dowództwo oddziałów akowskich otrzymało ostrzeżenie, że następnego dnia nastąpi atak wojsk niemieckich na stanowiska partyzanckie. O spodziewanym ataku powiadomiono oddział "Michajłowa" oraz partyzantów "Zamka", którzy wspólnie z AKowcami, wycofali się przez Jaworzyny do Więciórki. Następnego dnia zwiad "Żelbetu" nie zauważył niczego podejrzanego na Zawadce. Zarządzono więc powrót na poprzednie miejsce. W Więciórce pozostali tylko Rosjanie. Tak opisuje je ich uczestnik Mieczysław Owca:
"Strzelania ciągłe narastała. W niebo co chwilę wzlatywały czerwone rakiety, w krystalicznie czystym powietrzu wszystko było doskonale widać. Na Jaworzynach można było rozróżnić dochodzące od Tajsowa poszczególne wybuchy ręcznych granatów i głośne eksplozje pocisków moździerzowych, szybki terkot wielu niemieckich karabinów maszynowych od powolnego "gdakania" ckm-u oddziału ppor. "Bicza", który tam, wraz ze swoim oddziałem, stacjonował.
Nad dachami domów ukazały się płomienie i snopy iskier, zaczęły płonąć pierwsze zabudowania wsi Zawadka". Nie było jednak, wobec dziesięciokrotnej przewagi wroga i odcięciu drogi, jakiejkolwiek możliwości pomocy dla Oddziału "Bicza". W obliczu śmiertelnego wroga dowódca oddziału OWPPS "Zamek" podporządkował swój oddział komendzie "Żelbetu" i razem rozpoczęli przedzierać się w kierunku Więciórki. Pomimo ogromnej przewagi niemieckiej partyzanci "Bicza" nie ustępowali z linii obronnej. Pozwoliło to większości mieszkańcom roli Tajsowej na ucieczkę z płonących domów do lasu. Nie udało się jednak długo utrzymać pozycji obronnych. Oddział pod dowództwem sierż. podchr. "Morawy" około godziny 10 rozpoczął się wycofywać w kierunku grzbietu Kotonia. Osłaniał ich z grupą 10-ciu ludzi ppor. "Bicz", który zginął w tym starciu.


















Walka w masywie górskim Kotonia 29 listopada 1944 roku trwała od świtu do zmroku. Oddziały hitlerowskie liczyły ponad 3 tysiące doskonale uzbrojonych ludzi (broń maszynowa, granatniki, moździerze, zwiad lotniczy). Przeciwko nim do walki stanęło niecałe 300 słabo uzbrojonych partyzantów. Pomimo przewagi liczebnej, ogniowej oraz zaskoczenia nie udało się Niemcom osiągnąć zakładanych celów, bowiem bohaterska postawa oddziału "Bicza" - "Żelbet II" zaalarmowała i dała czas na przygotowanie obrony pozostałym oddziałom partyzanckim. Ponadto hitlerowcy ufni w swoją przewagę nacierali bezładnie i chaotycznie. W pewnym momencie rozpoczęli nawet, w gęstej mgle, zaciętą walkę między sobą, co spowodowało zwielokrotnienie ich strat. Według strony niemieckiej poległo dziewięciu policjantów (w tym dwóch podoficerów), siedmiu odniosło rany. Natomiast Polacy, na podstawie informacji wywiadu oraz ze sprawozdań oddziałów terenowych AK, ocenili straty na kilkakrotnie większe (kilkudziesięciu zabitych i rannych).




















































Boże Narodzenie 1944 roku na Zawadce było najsmutniejsze w całej kilkusetletniej historii wsi. Nikt nie zapalił świeczki, nikt nie połamał się opłatkiem, nikt nie zaśpiewał kolędy... Wszyscy mieszkańcy ocaleli z pożogi, bez jakichkolwiek środków do życia, na czas mroźnej i śnieżnej zimy schronili się u swoich krewnych i znajomych w okolicznych wsiach, aby z nastaniem wiosny wrócić na zgliszcza domostw. Rozpoczął się żmudny proces odbudowy. Zanim powstały pierwsze izby, w których można było zamieszkać, ludzie mieszkali w naprędce skleconych szałasach i szopach. Mroczne i wilgotne ziemianki wydawały się dobrem nieocenionym. W 1945 roku nawet przydrożna kapliczka na Jaworzynach z 1869 roku o powierzchni 4 m2 była doskonałym schronieniem. Wspominał to Bronisław Ostafin, nasz sąsiad: "Pod koniec 1944 wojska niemieckie spaliły wszystkie domy na roli Jaworzyny, w odwecie za pomoc partyzantom polskim. Kapliczka nie została zniszczona. Przez kilka tygodni 1945 roku była miejscem schronienia Julii Ostafin z dziećmi do momentu wybudowania szałasu." Nasza chałupa na kamiennej podmurówce ma wyrytą datę 1947 r. wtedy to zbudowano ją na nowo.




















W latach 1930-1940 Zawadka należała do biednych wsi podkrakowskich była jednak bardziej ludna, pełna beztroskiego gwaru dzieci i młodzieży, która z fantazją poznawała świat dorosłych. Mieszkańcy wsi uprawiali kamieniste kawałki ziemi, handlowali drzewem bądź wynajmowali się do najprostszych posług, bowiem osób potrafiących czytać i pisać była mniejszość, a wykształcenie ich najczęściej kończyło się w kilkuklasowej szkole ludowej. Liczba mieszkańców Zawadki wy­niosła wtedy 364  (prawie dwukrotnie więcej jak obecnie), którzy mie­szkali w 60 chłopskich zagrodach. Należy dodać, że liczba zagród nie zmieniła się do tragicznego grudnia 1944 roku. Nie było wtedy w Zawadce żadnego spichlerza, ani kuźni. Wszystkie domy były drewniane, kryte słomianą strzechą. Nie były tynkowane, czy szalowane. Kilka tylko było podmurowanych. Ciekawa była kolorystyka ścian zewnętrznych. 6 domów było bielonych, 42 chaty miały bielone tylko szpary, a 12 domów było niebielonych. Więk­szość chałup była dymnych, czyli bez komina, a dym z paleniska uchodził  poprzez specjalne szpary w dachu.
Na Zawadce znajdowały się również chałupy, które mogły być dumą dla swych właścicieli. Świad­czy to o ich pracowitości i zaradno­ści. Opis taki znajdujemy we wspo­mnieniach partyzanckich Mariana Kowalczyka „Longinusa": Wkroczyliśmy do osiedla Ja­worzyny... Ja i część ludzi III OP zostaliśmy zakwaterowani w no­wej drewnianej chałupie z przyle­gającym do jej prawej strony sa­dem położonej przy wiejskiej drodze w pobliżu kapliczki, przy której droga skręcała w górę do lasu. Był to budynek chyba z bierwion modrzewiowych, z ganecz­kiem przy wejściu i kilkoma stopniami, zewnątrz wyglądający schludnie.
W izbach o ścianach drewnia­nych, utykanych na spojeniach bierwion powrósłem słomianym stały duże piece z ciemnobrązowych kafli o cienkiej fakturze plastycznej. W osobnym budynku, poniżej, po drugiej stronie drogi, była stajnia, gdzie umieściłem kasztana, którego rozkulbaczyłem, przetarłem i dałem mu obrok."
Należy dodać, że domy na Jaworzynach były wieloizbowe i posiada­ły podłogi co wtedy na terenach podgórskich było zjawiskiem rzadkim. Natomiast dwie zagrody posiadały piece chlebowe.
Na jedna chłopską zagrodę przypadało ponad 6 osób, a na jedną izbę blisko cztery". Są to wskaźniki bardziej niekorzystne, biorąc pod uwagę mieszkańców sąsiedniego Pcimia Stróży czy Trzebuni, którzy mieszkali w mniej przeludnionych pomieszczeniach. W roku 1946 Zawadka została odznaczona Orderem Krzyża Grunwaldu III klasy,
Co roku w ostatnią niedzielę września odbywa się w Zawadce uroczysta msza św. przy pomniku Ofiar Pacyfikacji Zawadki. W tym roku zwieńczeniem 3-dniowego Beskidzkiego Rajdu Szlakami Walk o Niepodległość 1939-1955 była rekonstrukcja historyczna bitwy Oddziału „Żelbet” z oddziałem niemieckim w wykonaniu połączonych Grup Rekonstrukcji Historycznych, przy współudziale pirotechnika.
Tak już na koniec chciałabym pokazać Wam jak wygląda jesień w mojej Zawadce, bardzo lubię tą porę roku, wtedy zbocze Kotonia przybiera rudozłotą-suknię, góry wyłaniają się z morza mgieł, niesamowity to spektakl.
















Mówię Wam dobranoc, dziękuję Tym, którzy dobrnęli do końca tej opowieści o moim "końcu świata"...

19 komentarzy:

  1. Joluś, tak sobie pomyślałam co to za tytuł, co może oznaczać.. A Zawadka to nazwa miejscowości..

    Bardzo smutna historia..
    Dobrze, że opowiada się o losach ludzi, o wojnie, o walce.. wtedy pamięć wciąż jest żywa..

    Pozdrawiam Ciebie mocno..
    Piękne zdjęcia..

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja tam kiedyś co roku spędzałam wakacje a nic o historii tego miejsca nie wiedziałam.
    Boże jakie wspomnienia...
    Dziękuję Ci bardzo za zdjęcia.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita historia... I zdjęcia niesamowite... Pozdrawiam ciepło:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pięknie,ujęłaś mnie tą opowieścią, nie dla tego że traktuje o wydarzeniach których w czasie wojny było tak wiele, ale opowiedziałaś to swoim sercem. Przykre jest to że wieś się wyludnia, młodzi ludzie nie chcą mieszkać na wsi, boją się trudnej pracy w gospodarstwie migrują do miast zapełnionych anonimowymi ludźmi i miotają się w hałasie szarego tłumu. Ja też mieszkam w mieście, nie jest to duża miejscowość ale zawsze upaja mnie każdy wyjazd po za miasto. Szczerość ludzi, emocje które towarzyszą ich życiu i zapach łąk... ale się rozmarzyłam jak oglądałam zdjęcia twojej okolicy. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję ci za ten post

    OdpowiedzUsuń
  5. Przecudna historia.Opowiedziałas ją w tak piekny spodób,że brak mi słów.Kiedy zamykam oczy,niemal czuję ten zapach łąk,słyszę szum i gwar,zamętwojenny,płacz ludzi,smutek.Dałaś nam również część swojego serca razem z tą historią,dziękuje Ci za to Jolu.Ja wróciłem ze szpitala,było kiepsko ale dałem rade,moje anioły mi pomogły.Niedługo,mam nadzieję je poszkliwię i zostawię ogniu,zobaczymy co z tego wyjdzie.Pozdrawiam Cie serdecznie i udanego tygodnia życzę,Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Moda na t/z grupy rekonstrukcyjne to chyba najcenniejsza z mód. U nas 4 tygodnie temu odbywała się 2 - dniowa rekonstrukcja bitwy pod Mławą.Oglądało ją ponad 40 tysięcy ludzi.Czytanie historii a znalezienie się w jej środku to zupełne inna możliwowość.Swąd płonącej zagrody,huk armat,krzyk rannych wyrywający się pośród strzałów karabinów to niezapomiane przeżycie.
    Pięknie opowiadziałaś historię Zawadki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Morze mgieł, krople rosy na gałązkach buków i historia, opowiedziana przez Ciebie, Jolu, to niezapomniane wrażenia. A ta żołniereczka z długą grzywką - to nasza?
    Pozdrawiam serdecznie i ciepło, spod kominka, pa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zrobiłaś fantastyczną relację!
    Ja mam coś nie tak w miejscu odpowiedzialnym za odczuwanie rekonstrukcji historycznych. Doceniam ich wartość, ale nie czuję kompletnie ...
    Natomiast, przy Twoich górach tylko wzdycham, zachwycam się do znudzenia i znów się gapię. Ze szczególnym uwzględnieniem gór we mgle. Cudności!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniale opowiedziana historia, Jolinko, spleciona przeszłość z teraźniejszością, emocje dawniej i dziś... I chyba wielka frajda dla tych, którzy brali udział w rekonstrukcji. Fajnie, że komuś się chce ;-)
    To pięknie, że historia Twojej miejscowości jest teraz po części Twoją historią, że piszesz z takim sercem o jej dramatycznych losach. Miejscowość, jakich pewnie wiele, dla Ciebie jest wyjątkowa.
    A jesień w Zawadce urokliwa... ;-)
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękne opisy.Nigdy nie byłam w tej miejscowości, ale znam ją z opowiadań mojej Mamy. Mama urodziła sie w Zawadce w 1926 roku. Kiedy byłam mała często opowiadała nam(mi i siostrze)różne śmieszne historie ze swojego dzieciństwa.
    Imię podobno odziedziczyłam po Mamy ulubionej nauczycielce, więc zapewne gdzies w najbliższej szkole uczyła jakaś Marcela.Ja dzisiaj, więc jestem nauczycielką. Pozdrawiam cieplutko i zazdroszczę pięknych widoków.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, to już moja Zawadka, szkoda, że coraz nas tu mniej, dlatego nie możemy skorzystać z żadnych funduszy unijnych, ponieważ mamy za mało mieszkańców. Dla ludzi, którzy pamiętają tamte wydarzenia, są one wciąż żywe. Moja "uśmiechnięta babcia" jak na nią mówię, miała wtedy 16 lat i opowiadała mi jak uciekali bez niczego do lasu, by potem wrócić na zgliszcza domostw.
    Kasiu, wakacje w Zawadce musiałyby być cudne, cieszę się, że przybliżyłam Ci historię tego miejsca.
    Marcela - dowiem się, ludzie na pewno pamiętają, teraz poznajesz Zawadkę, świat dzieciństwa Twojej mamy. Ludzie mieli tu bardzo ciężko, bo ani drogi, ani wody, ale z tego co opowiadają wesoło było i gwarno, jesienią tańce w stodołach, po każdych wykopkach "tuka", czyli zabawa do białego rana :)Moja znajoma babcia ma na imię Józia i naprawdę nigdy nie widziałam jej smutnej, jej niebieskie oczy zawsze się śmieją, mimo, że nie ma w życiu lekko.

    OdpowiedzUsuń
  12. Marysiu, dzieweczka z rozwianą grzywą nasza ci ona :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pięknie Jolu tą historie opowiedziałaś!czytałam już wczoraj, ale dziś wracam...no i te zdjęcia mgły...uwielbiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie ,nie jestem TU dopiero teraz.Zaglądałam kilka razy.Czytałam, oglądałam i na swój sposób musiałam to sobie przyswoić.Przekazałaś tragiczny i zarazem cudownie odtworzony kawałek historii.Widzę jak bardzo Twoje "korzenie" się w tym miejscu zakotwiczyły.
    Wierzę że już nikt nigdy nie będzie miał takiego Bożego Narodzenia jakie było w Zawadce w 1944rku.Oraz że w niebieskich oczach "Twojej Babci Józi" będzie tylko radość i szczęście:)))
    Pozdrawiam Ciebie i Twoją Babcię najserdeczniej jak potrafię.
    Dobrze że po tej, jakże smutnej historii pozwoliłaś się pozachwycać tymi pięknymi widokami:)Zaglądam bardzo często i dalej zamierzam to czynić.
    Moc serdeczności posyłam, dziękując.

    OdpowiedzUsuń
  15. "Jesienią góry są najszczersze..." Unikamy rekonstrukcji historycznych, bo za dużo się wtedy czasem widzi. Nie wybuchów, bohaterstwa, męczeństwa i temu podobnych wielkich rzeczy, tylko takich właśnie mało ważnych.
    Stopę obtartą do krwi w przemoczonym bucie, zgubiony krzyżyk "na szczęście" od Ojców, wystraszonego śmiertelnie psa szarpiącego się przy płonącej budzie, przestrzelony, zakrwawiony list z pozdrowieniami od Matki, kolegę, którego się nigdy nie lubiło, a który teraz umierając wyje z bólu i na zmianę modli się i bluźni. Brrrr!
    Ech, przy każdej okazji dziękujemy Bogu, że nie musieliśmy oglądać prawdziwej wojny. U nas ziemia też krwią przemoczona.
    Cium.

    OdpowiedzUsuń
  16. bardzo zaciekawil mnie Twoj blog :-) . Super fotki i opisy :-)

    OdpowiedzUsuń
  17. bardzo zaciekawil mnie Twoj blog :-) . Super fotki i opisy :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. Dobrnęłam do końca tej i kolejnych... Poprzednie czekają...
    Piękny ten Twój "koniec świata". Podglądam czasem nieśmiało:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Artur Korbel - mój kuzyn - to ppor.Bicz.

    OdpowiedzUsuń