Czas nerwowy, pośpieszny, zapomniane kartki do spowiedzi i inne ważne dokumenty bez których ani rusz do ołtarza, ukąszona przez psa Mariki noga wuja, który z drugiego końca Polski przybył na wesele, przedłużający się remont budynku w którym owo miało się odbywać, znikający prąd, ufff...ale udało się, sama nie wiem jakim cudem doprowadzić wszystko do końca.
Wesele odbyło sie w zaprzyjaźnionej stadninie koni "Folwark Toporzysko" w otoczeniu pięknej beskidzkiej przyrody i zapachu siana ze stajni, a dzięki dziewczynom z kuchni goście do dzisiaj wspominają najlepszy żur jaki w życiu jedli. Nie myślcie, że na tym koniec, jeszcze nie czas odpocząć, w sobotę wesele trwało nadal w naszej chałupie, jako, że sąsiadów ugościć też należy. Tańcom i hulankom nie było końca, dopiero zaglądający do izby świt pożegnał biesiadników.
Po trzech dniach i nocach pełnych gwaru, śmiechu i hulanek, życie powoli wróciło do normy, dom wysprzątany, przywitał wakacyjnych gości, kozy spragnione mojego towarzystwa pasą się na łące, a ja krzątam się w kuchni, czego efektem są nowe kozie przysmaki. Powolutku powstaje lista potraw z koziego mleka i tak mamy:
"Galusiową zupę"
"Przysmak Hrabianki"
Galusiowa zupa powstała na bazie serwatki, nauczyła mnie ją robić Maja, która jest teraz naszym gościem. Mówię Wam co to za zupa - niebo w gębie, od tej pory Galusiowa zupa będzie gościła na stole Jolinkowa i myślę, że każdy, kto jej spróbuje będzie długo pamiętał ten wyborny smak.
Pozdrawiam serdecznie Wszystkich zaglądających do Jolinkowa i bardzo dziękuję za maile i komentarze pod poprzednim postem, teraz zmykam czytać Wasze posty, bo zaległości mam duuże :)
..jest taki czas...