sobota, 31 marca 2012

Dwa księżyce i nie tylko...


Miśka doskonale odnalazła się w mieście. Zaszczepiona, odpchlona i wykąpana, paradowała po krakowskich trawnikach wpatrując się w nas z pełnym uwielbieniem. W piątek pakowaliśmy plecaki i w drogę, tam gdzie nad głowami świeciły nam dwa księżyce. Na początku jak przyjeżdżaliśmy na Jaworzyny Miśka i Kuba biegali sobie wkoło chałupy aż pewnego razu zjawiła się zła kobieta. Zauważyła, że pies kręci się po naszym obejściu, złapała Miskę i zamknęła w szopie. Cóż było robić, w niedziele pojechaliśmy do Krakowa bez niej, ale nie zamierzaliśmy tego tak zostawić. Następnego dnia pod osłoną nocy wróciliśmy na Jaworzyny, weszliśmy do chałupy cichaczem nie zapalając światła. Wiedzieliśmy, że pies też się tu zjawi. Misia nie dała na siebie długo czekać i już po chwili w trójkę zeszliśmy do samochodu. Noc była pochmurna, ale czasami między chmurami pokazywały się dwa księżyce. Od tego zdarzenia zastosowaliśmy środki ostrożności, w świecie z dwoma księżycami, Misia nie biegała sama, wychodziliśmy z nią na spacery daleko do lasu, żeby żadne złe oko nas nie zauważyło. Ta zabawa w kotka i myszkę trwała jakiś czas, zła kobieta zaczęła podejrzewać że Miśki nie zastrzelili myśliwi, tylko wybrała inny dom - musieliśmy mieć się na baczności.




 Krakowskie życie biegło spokojnie, Misia stawała się coraz grubsza i właśnie to mnie zaniepokoiło, zabrałam ją więc do weterynarza. Ten zbadał ją bardzo dokładnie i orzekł, że jest w ciąży urojonej. Minął tydzień, rano jak zwykle miałam wyjść do pracy, ale zaniepokoiło mnie dziwne zachowanie psa, biegał w kółko, skomląc i prosząc o wyjście na dwór. Pomyślałam, że dzieje się coś dziwnego, wpakowałam Miskę do samochodu i pojechałyśmy do lecznicy, a tam przez kolejne 3 godziny Misia rodziła całkiem nieurojone 4 szczeniaki. Maluchy podrosły, znaleźliśmy im dobre domy, została z nami Fiona. Pewnego dnia, jak zwykle, Tomek wziął trzy psy i poszedł na spacer, ja zajęłam się przygotowywaniem obiadu. Po jakimś czasie wrócił z dwoma i powiedział, że zła kobieta zaczaiła się w lesie i złapała Miśkę. Nie mogliśmy nic zrobić, Miśka została zamknięta w szopie. Jej wycie niosło się po Jaworzynach długo w noc, moje serce krwawiło, a temu wszystkiemu przyglądały się z bezchmurnego nieba dwa księżyce. Próbowaliśmy wszystkiego żeby ją odzyskać.Policja powiedziała, że nie może nam pomóc, zła kobieta nie chciała słyszeć o sprzedaży psa. Od tej pory Misia żyła zamknięta w szopie. Zła kobieta razem z dziećmi wróciła na Jaworzyny, tylko czasami chłopak przynosił mi jakieś wieści, wkrótce jednak i On podziękował za prace i wrócił do swojego Ojca. Widziałam ją tylko raz, uprosiłam złą kobietę, żeby mi ją pokazała. Misi już nie ma, teraz biega po innych łąkach razem z Kubusiem, jej miejsce w  naszym świecie zajęła córka Fiona i wnuczka Słoninka. Nasza ścieżka do świata z jednym księżycem zgubiła się gdzieś w lesie, nawet nie chcemy jej już szukać, bo kiedy w bezchmurną noc patrzymy w niebo widzimy tam...



Na Jaworzyny wczoraj wróciła zima, śnieg pokrył moje krokusy, kozy meeczą w koziarni, domagając się spaceru, a ja pale w piecu i przygotowuje się do świąt. Wczoraj zapukał do naszych drzwi listonosz i wręczył mi paczkę. Oglądałam ją ze wszystkich stron i zastanawiałam się, co też może w niej być. Zaadresowana w sposób szczególny, widać, że ktoś nie znał ani mojego nazwiska, ani dokładnego adresu - Jolinkowo, Zawadka, kod. Nie muszę Wam mówić, że otwierałam ją z wielką niecierpliwością i to, co w niej zobaczyłam zwaliło mnie z nóg. Bo czymże zasłużyłam sobie na tyle ludzkiej życzliwości. Te "drobiazgi" nie zawisną w koziarni Asiu, będą zajmowały honorowe miejsce na naszym świątecznym stole. Dziękuje Ci Dziewczyno, sprawiłaś, że wczorajszy dzień był dla mnie wyjątkowo ciepły, chociaż za oknem szalała śnieżyca. W paczce były te oto, nie boje się użyć tu słów - dzieła sztuki.









Jakiś czas temu, nastawiłam wodę na herbatę i tak się zagadałam z gośćmi w paradnej izbie, że woda się wygotowała, a czajnik się spalił. Długo szukaliśmy jego następcy gotując wodę w rondelku, już traciłam nadzieje i wyrzekałam pod nosem, parząc sobie rękę rączką owego rondelka. Pewnego dnia na allegro zobaczyłam ten oto i zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.




Świąteczne przygotowania w toku, na stole piętrzą się różne drobiazgi. Porcelanowy zajączek obserwuje moje poczynania i pewnie się zastanawia, co z tego całego bałaganu wyniknie :) Gałązki buka, jak co roku stoją w glinianym garze, mam nadzieje, że do świąt puszczą zielone listki.











Żegnam się wieczornie i życzę Wam, żeby każdy dzień przynosił wiele radości i żeby nad Waszymi głowami zawsze świeciły dwa księżyce.

)


sobota, 24 marca 2012

Dwa księżyce


Haruki Murakami, japoński pisarz w swojej książce opisał dwa równoległe światy. Pierwszy to ten, na którego nocnym niebie świeci jeden księżyc i drugi, gdzie niebo oświetlają dwa księżyce. Przejście z pierwszego do drugiego jest łatwe, sami nie wiemy kiedy przekraczamy tą magiczną granicę i nie mamy pojęcia, że ją przekroczyliśmy, niby wszystko dookoła jest takie samo, ci sami ludzie, ta sama praca i obowiązki, a jednak, dopiero jak spojrzymy w niebo widzimy, w którym z nich tak naprawdę jesteśmy. "1Q84" dlaczego pisze o tej książce? Bo wywarła na mnie duże wrażenie, pomyślałam sobie, że ja kiedyś też nieświadomie przekroczyłam taką granicę i znalazłam się w innym świecie. Niby wszystko jest po staremu, mam tych samych przyjaciół, tą samą córkę, ale na niebie w bezchmurną noc świecą dwa księżyce, nie każdy je widzi. Jeden ten dobrze znany i drugi mniejszy jakby porośnięty zielonkawym mchem. Matka i Córka. Nie ma w tym świecie Little People, ale są góry, kozy, codzienna praca od rana, noszenie drewna, pieczenie chleba. A może  są? Na pewno nazywają się inaczej, tylko jak na razie jeszcze ich nie poznałam? W tym świecie spotkały mnie różne przygody, nauczyłam się tego, czego nie umiałam, pojęłam to, o czym nie miałam pojęcia. Kiedy rozmawiałam z Jagodą na temat reportażu o nas w WC, opowiadałam jej różne historie, cofałam się w czasie, szukałam w zakamarkach pamięci, między innymi opowiedziałam o Misi.
Było to wtedy, kiedy jeszcze z łatwością przekraczałam granice między dwoma światami w obie strony. W tygodniu świecił mi nad głową jeden księżyc, a w weekendy dwa. Każde miejsce ma swoje tajemnice, ludzi, którzy otaczają się kolczastym drutem, stronią od reszty.  Na Jaworzynach też tacy byli. Daleko by szukać, żeby dociec przyczyny owych zachowań, myślę, że kilka pokoleń wstecz. Tak więc między paroma chałupami przycupniętymi na Jaworzynach jest jedna, piękna drewniana, mieszkali w niej ludzie, którzy od wielu lat toczyli boje i spory z sąsiadami, a to o miedze, a to o drogę, nikt już nie pamięta od czego się zaczęło, ale trwało przez wiele lat. Każde następne pokolenie było dokładnie takie samo. Nikt z nimi nie chciał mieć nic wspólnego, otoczeni byli ostracyzmem, uważani za dziwaków i nieużytków, oni zresztą też nie garnęli się do ludzi. Kiedy zjawiłam się na Jaworzynach i posłyszałam opowieści o tychże ludziach, pomyślałam sobie, że jest to niemożliwe, żebym ja nie potrafiła nawiązać z nimi kontaktu. Niestety wieść gminna prawdę niosła, nijak nie dało się z nimi porozumieć, wszelkie próby kończyły się fiaskiem. W owym czasie w ich chałupie gospodarzył tylko najemny chłopak, zajmował się obejściem i sforą psów, bowiem cała rodzina mieszkała gdzie indziej, od czasu do czasu zaglądali tylko na Jaworzyny, a i tak, jak się tylko pojawili wybuchały awantury z sąsiadami.  Zaprzyjaźnił się z nami i jak tylko przyjeżdżaliśmy wpadał do nas wieczorami, bo i smutno tak samemu całymi dniami. Siadał na ławie, wyciągał zza pazuchy jabłko, kroił je małym nożykiem, jadł i tak siedział wyciągając jedno za drugim, kiedy zjadł wszystkie, żegnał się i wychodził w ciemność nocy.
Ile tych psów było trudno policzyć, zawsze głodne, chłopak sam miał niewiele do jedzenia, a cóż dopiero psy, polowały w lesie na dziką zwierzynę, niejeden z nich skończył żywot zastrzelony przez myśliwych. Była między nimi też Misia, zaczęła podchodzić na nasz teren, a my zawsze rzucaliśmy jej jakieś jedzenie, z początku chwytała je i uciekała w popłochu, ale z czasem zaczęła podchodzić coraz bliżej, aż pewnego dnia odważyła się wejść do chałupy. Nigdy nie zapomnę jak postanowiliśmy ją umyć, bowiem śmierdziała okrutnie, namydliliśmy ją na dworze w misce wody, tak się wyrywała, że uciekła nam i biegała po polach cała w mydlanych bańkach, a my za nią z wiaderkiem wody. Miśka stała się naszym weekendowym domownikiem, wtedy jeszcze nie mieliśmy odpowiedniego samochodu, a i droga była gorsza, więc wychodziliśmy co piątek na górę, objuczeni plecakami z prowiantem, wędrował z nami nasz stary już wtedy pies Kubuś. Zawsze na rogu chałupy czekała Miśka, sama nie wiem, skąd ona wiedziała, że to właśnie już piątek.









 Tak płynął sobie czas, nad nami świeciły dwa księżyce, w chałupie spały dwa psy. Pewnej jesiennej niedzieli, jak zwykle spakowaliśmy plecaki, wygasiliśmy ogień w piecu i ruszyliśmy w dół do samochodu, z nami Kuba i Misia, która zawsze nas odprowadzała. Zeszliśmy na dół, wsiedliśmy do samochodu, Kubuś ulokował się z tyłu. Spojrzałam przez szybę i zobaczyłam Misię, w strugach deszczu siedziała i patrzyła na  nas smutnym wzrokiem. Serce mi się ścisnęło, że musimy ją zostawić, otworzyłam drzwi i powiedziałam jej, żeby wsiadała, Miśka niewiele myśląc wskoczyła Tomkowi na kolana i pojechaliśmy. Dopiero w drodze uświadomiłam sobie, ze ukradliśmy psa i wpakowaliśmy się niechybnie w kłopoty. Od tego czasu ukrywaliśmy Miśkę przez dwa lata, razem z nami i Kubusiem, żyła w dwóch światach, kiedy niebo było pogodne raz świecił jeden, a raz dwa księżyce...
cdn.


Teraz wracamy do czasu rzeczywistego, kózki rosną zdrowo, nareszcie zrobiło się ciepło, więc bierzemy je na spacery. Gala i Hrabianka zawiesiły broń, to znaczy Galusia podporządkowała się Hrabiance, tak, że zgodnie jedzą z jednego drzewa :) no może czasami hrabiostwo przypomni, kto tu rządzi, ale ogólnie zapanował spokój w stadzie. Maluchy rozrabiają tak, że strach wejść do koziarni, co rusz któreś ląduje człowiekowi na głowie, ogólnie zrobiło się wesoło i wiosennie.
































Pozdrawiam Wszystkich bardzo wiosennie, wybaczcie, że nie napisałam tej historii do końca, ale długo jeszcze by pisać, nie chcę Was tak całkiem zanudzić. Jeżeli lubicie opowieści , gdzie przeplata się  rzeczywistość i fantazja, koniecznie przeczytajcie Murakamiego, a wtedy może dowiecie się kim byli Little People, może i Wy dojrzycie na niebie dwa księżyce. Spójrzcie czasem w niebo, bo to, co zobaczycie może Was bardzo zaskoczyć..

poniedziałek, 5 marca 2012

Jolu, a po co Wam kozioł?


Na wszystkich blogach pobrzmiewa już wiosenny ton, jedni kupują nasiona, inni spacerują po lesie w poszukiwaniu tych pierwszych zwiastunów wiosny, a u nas zima, śniegu sporo jeszcze leży, tak więc jeżeli spacer, to tylko na nartach. Nie myślcie, że narzekam, przyzwyczaiłam się już do tego, że inni cieszą się kwitnącymi krokusami, a my biegamy na nartach i palimy w piecach. Marcowe słońce nieźle już grzeje i miło usiąść sobie na przyzbie w jego promieniach. Taki właśnie słoneczny dzień wybraliśmy, na pierwszy spacer dla maluchów, ponieważ kózki wciąż toczą wojnę, trudno jest pocykać zdjęcia całej naszej koziej trzódce, tak więc dzisiaj rodzina karpacka w komplecie. Maluchy poznają świat poza koziarnią i muszę przyznać, że bardzo komicznie to wygląda, jak brykają i podskakują koślawie, ślizgając się na śniegu. Na szczęście Fidel okazał się bardzo mądrym kozłem i w przeciwieństwie do Gali i Hrabianki łaskawym okiem spogląda na to rozbrykane towarzystwo, powiedziałabym nawet, że z wielką ostrożnością kończy swój szalony galop, hamując tuż przed nosem jakiegoś malucha. Kozuchy natomiast starają się upolować rogami nieswoje dziecko, dlatego każda z nich wychodzi na uwięzi, żeby Maja, Fuks i Lutek mogli się poznać i pobrykać razem. W tą niedziele, odwiedziła nas dziesięcioletnia Kasia, każdą chwilę najchętniej spędzałaby z kózkami, nawet Fidel jej nie straszny. Siedziałyśmy sobie tak we dwie w marcowym słoneczku, gawędząc i przypatrując się tym brykającym kózkom, aż w pewnym momencie Kasia zadała mi pytanie.
-Jolu, a po co Wam Fidel? Przecież on nie daje mleka.
Hmmm... pomyślałam sobie, jak tu dziesięcioletniej dziewczynce wytłumaczyć, skąd się wzięły te małe brykacze i jaki w tym udział miał Fidel? Zaczęłam mówić, patrzyła na mnie swoimi pełnymi zrozumienia oczami i w końcu stwierdziła, że w takim razie Fidel jest bardzo potrzebny, tak więc przy okazji brykających kózek odbyłyśmy małą lekcję biologii. Jak patrzę na te maluchy kozie, pełne radości i chęci poznawania świata, przychodzą mi na myśl dzieci. One tak nieskrępowanie potrafią czerpać radość z każdej chwili, cieszyć się śniegiem, słońcem, odważnie brnąć w zaspy. Ciekawam, ile w nas jeszcze zostało z tej szalonej, radości życia.



















Kasia z Fuksem








Agatka, mała górska piechurka








A w górach wciąż piękna zima, Gorce, uwielbiam te rozległe polany.











Schronisko na Turbaczu

Pozdrawiam serdecznie Wszystkich zaglądających w progi jolinkowa i mam nadzieje, że to mój ostatni zimowy post, bo ja chcę już wiosny :)