środa, 2 listopada 2011

Jak trza, to trza...



Jedną z ostatnich rzeczy jakie miałam do wykonania tej jesieni, było szatkowanie kapusty i upchanie jej do beczki dębowej, specjalnie na tą okazję kupionej na jarmarku. Muszę Wam się przyznać, że miałam to robić pierwszy raz i trochę mnie to przerażało. Tak więc metr kapusty patrzył na mnie z wyrzutem z sieni i jakoś tak się nie składało żeby się za to zabrać. Wielkimi krokami zbliżał się 1 listopada, a kobitka na jarmarku przestrzegała mnie, że kapusta musi być zakiszona przed tym dniem, sąsiadka też grzmiała wielkim głosem, że już trza skrążać (czyli szatkować) , bo to ostatni moment. No dobra myślę sobie jak trza, to trza. Pewnego wieczora wytoczyliśmy beczkę na środek izby,  szatkownicę  ułożyliśmy na beczce i dalej do roboty. Tomek szatkował, ja przesypywałam każdą warstwę solą, marchewką, zielem angielskim i listkiem laurowym, po czym hop do beczki i dreptałam sobie wśród tych liści wszelakich. Nie powiem fajnie się deptało, tylko ciut w stopy zimno. Z chwili na chwilę tańcowałam coraz wyżej i coraz zimniejsze były moje stopy, ale soku kapusta puściła co niemiara. W pewnym momencie zadzwoniła moja komórka, niewiele myśląc nachyliłam się po nią iiii po chwili, niczym w zwolnionym tempie zobaczyłam mój telefon lądujący prościutko w tą udeptaną kapustę, tylko usłyszałam plusk.. Malowniczo wyglądał między tymi listkami i marchewką, wyjęłam go, obejrzałam - działa pomyślałam sobie i już się tym nie zajmowałam. Rano Tomek pojechał do Krakowa i miał wrócić za dwa dni. Sięgam po komórkę, a tu o zgrozo czarność widzę, zamiast wesołego światełka wyświetlacza, o Matko Kochana, co ja teraz zrobię, nie pamiętam żadnych numerów telefonów, ani do Mariki, ani do Tomka, nic tabula rasa, jak ja im dam znać, że jestem poza zasięgiem, to znaczy, jestem w ogóle, ale mojej komórki jakby nie było. Na szczęście z krakowskich czasów wbił mi się do głowy jeden numer, do naszego przyjaciela Piotrka. Zadzwoniłam do Piotrka, żeby zadzwonił do Tomka i powiedział mu, że żyję i nic mnie nie zjadło, kozy i psy też w porządku, tylko moja komórka skończyła swój żywot pośród skrążonej kapusty :)















Kapusta kiśnie sobie w beczce, mam nadzieję, że będzie pyszna, dopiero dzisiaj Tomek przywiózł mi z Krakowa nowy telefon, najbardziej bałam się tego, że szlag trafił wszystkie numery jakie miałam zapisane. Przez te dwa dni bez telefonu, uzmysłowiłam sobie, że jestem totalnie zagubiona i odcięta od świata. Chyba trzeba będzie ważniejsze telefony zapisać starym zwyczajem w brulionie, bo ten, nawet jak wpadnie do beczki, to da się go wysuszyć :)
Jesień rozpieszcza nas w tym roku, jest tak pięknie, że oczy oderwać trudno, nasze kózki pasą się na łące i mamy podejrzenia, że tak gdzieś w lutym zarówno Hrabianka, jak i Gala zostaną matkami :) a Fidel dumnym ojcem, oj to się będzie działo, już zaczynam czytać o ciąży u kóz i porodzie i sama nie wiem, jak ja to przeżyję.
Życzę Wam dobrej nocy, a ja wracam do zapisywania numerów w brulionie :)


49 komentarzy:

  1. Witaj kochana Jolu.
    Cieszę się że jesteś już dostępna ;-))) bo miałam dzwonić do Ciebie (a numer masz ten sam) aby spotkać się na małej kawce;-)))i poplotkować.
    Ja tez już kapustę szatkowałam i jestem już po tej ciężkiej robocie, ale zostało mi jeszcze parę rzeczy do zrobienia i jakoś zabrać się nie mogę.
    Zdjęcia piękne, a wnętrza jeszcze piękniejsze.
    Całuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Danuśka zadzwoń, bo niestety zachowała się tylko część numerów, Twojego nie mam :(

    OdpowiedzUsuń
  3. To był mój stały rytuał z domu rodzinnego:) sama ugniatałam i chętnie bym teraz to ponownie zrobiła:) ale masz świetną kuchnię:))
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale robota wre!!! Czekam z utęsknieniem na malutkie koźlątka:)))komu gratulować? Fidel to ma dobrze, ma swój mały harem! Piękna kuchnia i piękna robota i piękna beczka...wyobrażam sobie Ciebie w tej beczce:))) Metr kapusty do szatkowania...ja nieraz robię w takim gliniaku, chyba 5l, ugniatam piąstką własną i zawsze mam pościerane kostki (od soli). Szkoda komórki:( Pozdrawiam cieplutko:))) dołączyłam drugie zdjęcie książki! Pa! Miłej i spokojnej nocki:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehe, to i ja na wszelki uzupełnię notes z numerami... grunt to zabezpieczyć się zawczasu.
    Kapucha ugnieciona własnymi stópkami... fju, fju. Ja tylko raz uczestniczyłam, jako dziecko, w tym rytualne i dziwnym nie jest, że jak Bóg ta to sama to chętnie wypraktykuję za czas jakiś. :-)A porodów i koźlątek to Ci już zazdroszczę. Dobrze mieć w blogowym świecie taką doświadczoną koleżankę. A jak wpadniemy na wiosnę to akurat młode będą.... :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. ale pięknie w środku..i ile taka beczka?..to zapasów kapuścianych na cały rok..ja jedną główkę zakisiłem w garnku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No to sobie ukisiłaś telefon- spotkanie starej tradycji z nowoczesnością w domu i zagrodzie :-) Beczki pozazdrościłam, wygląda świetnie. A kapucha wyjdzie tak, że palce (od nóżek) lizać :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. A zdjęcie nóżek, depczących kapustę, zanurzonych po pęcinki w soku kapuścianym gdzie? a spódnica zakasana za pasem? to sama kwintesencja smaku! pamiętama te prace z dzieciństwa, duża szatkownica krążyła po najbliższych sąsiadach, siedziałam gdzieś w kącie i obserwowałam te wszystkie czynności, niby normalne a magiczne. A jak potem, Jolu, przyjemnie podejść do beczki, wyjąć zawartość, zdrowa surówka, baza do bigosu, kapuśniaczki i co tylko człowiek zamarzy, niech się chowa kupowana, i przede wszystkim zdrowa. Moja mama wkładała jeszcze kilka główek kapusty w całości, bo gołąbki z takiej mają niepowtarzalny smak.
    Serdeczne pozdrowienia na Jaworzyny ślę, pa.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspomnienia moje są identyczne jak Marii z Pogórza Przemyskiego.Kapusta była deptana u mnie przez Tatę.Był najcięższy:)Szatkownica wędrowała z domu do domu.Ach to były czasy. Tylko nie było obawy że komórka wyląduje w kapuście:))))))Co najwyżej odpowiedni kamień na jej wierzchu.
    Wiadomości o powiększeniu się w lutym koziej rodzinki aż się boję przekazać zwłaszcza Projektantce. Przecież ona mnie zadręczy milionem pytań:))))))
    Pozdrawiamy Cię bardzo cieplutko i serdecznie.Dzięki za kradzione chwile aby wpaść do mnie na bloga.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ola, bo to takie miłe zajęcie, wszędzie piętrzą się główki kapusty i śmiechu przy tym co niemiara.
    Guga, biedne te Twoje piąsteczki, stopy nie ucierpiały :)
    Wilku beczułka tak 3 stówy z haczykiem, trochę stargowałam :) Myślę, że do wiosny zjemy tą kapustę wespół z naszymi gośćmi.
    Wiesz Riannon, ale ta nowoczesność, ubezwłasnowalnia nas okrutnie, pozbawieni zdobyczy cywilizacji, nagle stajemy się ogłupiali i bezradni, a przecież kiedyś potrafiłam zapamiętywać numery nie tylko telefonów. Rozleniwiły mi się szare komórki niebywale.
    Marysiu, też żałuję, że nie cyknęliśmy takich zdjęć, ale w przyszłym roku, nabędę kwiecistą spódnicę i będzie jak trza. Wiesz popełniłam chyba jeden błąd, ktoś mi powiedział, że trzeba odlewać tą wodę podczas udeptywania, kapusta co prawda jest w niej teraz zanurzona, ale może powinno jej być więcej - zobaczymy, no i za rok też włożę całe główki :)
    Marleno, mam nadzieję, że jak do nas przyjedziecie, będę mogła przedstawić Wam koźlątka, ja się po kolei wszystkiego naumiem, a później służyć będę radą i pomocą :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jutka, ja też pożyczyłam szatkownicę od sąsiadki, chciałam kupić, ale powiedziała mi "a po co, przecież my mamy", teraz stoi wyszorowana, dzisiaj wezmę ją pod pachę i pójdę oddać, a przy okazji pogwarzę trochę i jakąś kawę wypiję w miłym towarzystwie, powiedz Projektantce, że będę informować na bieżąco, sami nie wiemy, jak to się stało, wszak Hraianka pilnowana była niczym oczko w głowie, dopiero teraz planowaliśmy dać jej wolną rękę, a tu się okazało, że już we wrześniu, przy wymiernej pomocy Fidela zrobiła swoje :)
    Mamon, właśnie notes, to podstawa :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Masz kapitalną szatkownicę! Beczkę i w ogóle pięknie! Rzeczywiście brak Twojego tańca - to byłyby zdjęcia!
    Ja po zalaniu telefonu serwatką, też prowadzę papierowe zapiski :) Niesamowite jest to uczucie bezradności po utracie "pamięci zewnętrznej".
    Porodów się nie obawiaj. Wszystko będzie dobrze. Kozy rodzą z wielką łatwością, nie tak jak krowy. Tylko pierwiastki wymagają czasami pomocy ludzi.
    Gratuluję pysznej kapusty i pozdrawiam z pięknej mgły!

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale pięknie w tej Twojej kuchni. Chciałabym na chwilę zniknąć z mego świata i znaleźć się w Twoim. Zobaczyć na własne oczy czy mi pasuje. Z pewnością byłaby to miła odskocznia.
    Może się kiedyś spotkamy... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. To musi być cudowne uczucie... to deptanie kapusty, stojąc po kostki w soku ;-)) Pamiętnym epizodem z wizyty u mojej przyjaciółki było właśnie szatkowanie wora kapusty, zapijane wesolutko drinkami i przy wtórze pieśni turystycznych... niestety okupione krwią z naszych paluszków, która wcale kapuście nie zaszkodziła ;-)
    No to Hrabianka wyprowadziła Was w pole i na nic się zdało pilnowanie ;-)) Widać, ze to podobnie jak z krnąbrnymi dziewczątkami - nie upilnujesz ;-)) Wygląda na to, że inwentarz wam się wydatnie powiększy, a czy macie zamiar wszystkie maluchy zatrzymać?
    Zderzenie tradycji z nowoczesnością urocze i w sumie z happy endem ;-)
    Ściskam czule!

    OdpowiedzUsuń
  15. Dobrze, że się nie przeziębiłaś przy tym rytuale.
    Wszyscy mówią o tym kiszeniu przed 1. XI, ale nikt nie wyjaśnia dlaczego tak ma być.
    Twoja kuchnia boska.
    Ciepełko ślę z Lanckorony.(W słońcu u nas 20')
    Bogusia.

    OdpowiedzUsuń
  16. mi kapuchy nie wolno :(

    ale świetny wystrój :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiesz Magdo, boję się i to diabelnie. Hrabianka będzie rodziła pierwszy raz, a jakby coś poszło nie tak, nasz weterynarz jest średnio dostępny, chyba trzeba będzie przejść szybki kurs odbierania porodów u kóz, kupić dobry śpiwór i termos :)
    Ankoskakanko, to wpadaj tak na chwilkę i sama zdecyduj, jak jest w tym moim małym świecie.
    Inkwizycjo, wystawiła nas do wiatru, Zosia i Janusz jak zwykle dobrze prorokowali brak rui, sugerowali, że pewnie jest w ciąży. Parokrotnie we wrzesniu ściągaliśmy Fidela z zadka Hrabiostwa, ale to trwało ledwie przymrużenie oka i okazało się, że to wystarczyło, nie wiedzieliśmy, że kozły to tacy sprinterzy :)
    Bogusiu u nas też nieprzyzwoicie ciepło i pięknie, dziękuję za miłe słowa.
    Psie Wędrówki, ale chociaż powąchać możesz, a taka ukwaszona kapusta pachnie pięknie :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Inkwizycjo pohrabiankowe - jak będą kózki chcemy zatrzymać, bowiem mamy na celu docelowo 5 matek karpackich, po Galusi trzeba będzie sprzedać. Muszę powiedzieć, że tak mi się spodobały kozy, mleko i sery, że na wiosnę chyba kupimy jeszcze jedną mleczną. Z jednej Galusi tego mleka jest mało, a zanim ewentualnie maluchy zaczną dawać mleko, to parę lat minie. Tak więc zakozimy się, a co tam tyle samo roboty z dwiema, co i z czterema :)

    OdpowiedzUsuń
  19. No to ukisiłaś przy okazji telefon:)Kapustka pewnie będzie pyszna:). A co do nowinek technicznych to mimo iż sie czasem w tym wszystkim gubię, to teraz nie wyobrażam sobie życia bez telefonu, wiele zdecydowanie ułatwia:)
    Pozdrawiam jesiennie i miłego wieczorku Ci życzę!

    OdpowiedzUsuń
  20. Internet to potęga :) Dziękuję Wam wszystkim, którzy zadzwoniliście do mnie, w ten sposób odzyskałam bezcenne numery telefonów i zapisze je dodatkwo w notesiku :) jakby co, bo przed nami jeszcze kąpanie Fidela :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Z "Kucharza Polskiego - szczęście domowe i dokładna nauka o gospodarstwie domowem oraz poradnik kucharski napisany dla matek i córek stanu średniego" z roku pańskiego 1882:
    "Kwaszenie kapusty: do ośmiu kup zeszatkowanej kapusty bierze się 6 kwart soli, 1 1/2 kwarty kopru, 1 1/2 kwarty kminku czyli karolku i 1/2 kwarty świeżego jalowcu. Ustawia się na świeży okseft w pownicy po wylanem winie, na jakiejkolwiek podstawie z drzewa, a to w tym celu, aby dno od wilgoci nie psuło się. Do tak ustawionego okseftu sypie się kapustę warstwami, dodając soli i ubija się przysposobionym do tego ubijakiem. Jeżeli chce się użyć nie świeżego okseftu, to takowy wyparzyć należy gorącą wodą. Do nadania lepszego smaku kapuście dodaje się 1/2 garnca wina francuskiego. Po zakończonej robocie zakłada się zaraz dno i przyciska je kamieniami."
    Ani słowa o ubijaniu nogami - widać podręcznik dla stanu średniego...
    jeśli byś na ten przykład chciała zrobić inne frykasy to polecam:
    http://www.polona.pl/dlibra/doccontent?id=16908&from=FBC

    OdpowiedzUsuń
  22. Oj Magda, jak się nie ma ubijaka, to nogami trza, próbowałam piąstkami, ale bez szans, teraz już wiem, że na przyszły rok sprawię sobie gumiaczki, tylko do tego celu, bowiem, przy deptaniu katar murowany, to tak jakbyś trzymała nogi w lodowatej wodzie. Ło Matuchno, a skądże ja mam wino francuskie wytrzasnąć i co to jest okseft. Na przyszły rok przyjedziesz na szatkowanie, a co, nawet gumiaczki Ci sprawię :) dzięki za linka

    OdpowiedzUsuń
  23. Acha, u mnie to nie stan średni, toż to wiejska chałupa - czyli chłopstwo :) buziaki dla chłopaków

    OdpowiedzUsuń
  24. ja to bym z checia podreptala po kapuscie :)
    i to nic ze w nogi zimno
    kurcze ale odlot, takie po staremu potraw tworzenie
    Jolu niech ci sloneczko grzeje ile wlezie, a o kozkach pisz co i jak.
    pozdrawiam jesiennie

    OdpowiedzUsuń
  25. fajna klimatyczna kuchnia,zazdroszczę kapusty :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Jolinko, myślę, że weterynarz zupełnie nie będzie potrzebny, ale nr jego telefonu, na wszelki przypadek, noś w różnych kieszeniach. Kozy najczęściej rodzą w dzień, chyba, że u hrabianek jest jakoś inaczej :):):), więc śpiwór pewnie też się nie przyda. Po niezbyt dostępnego weterynarza trzeba niestety jechać własnym samochodem i wtedy nie ma argumentu, że droga nieprzejezdna. Jeżeli konieczna byłaby natychmiastowa pomoc, to po prostu kładziecie kozę na kocach w samochodzie i sprintem do weta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że byłby to specjalistyczny, jaworzański, zimowy sprint.
    Byłoby wspaniale gdyby mógł Wam towarzyszyć ktoś doświadczony, co to już w niejednym gospodarskim porodzie uczestniczył. Może są tacy akuszerzy na Jaworzynach? Dla mnie, pan Piotr, który pomógł przy porodzie Gaji i Gerdy, był ogromnym wsparciem. Czułam się przy nim bezpiecznie. Ale to była zupełnie wyjątkowa historia, która zdarzyła się jeden raz i pewnie się nie powtórzy.
    Wszystko będzie dobrze! Już za trzy miesiące będą Ci śmigać po zagrodzie śliczne bielinki! Tylko jak Ty je znajdziesz takie białe na śniegu? :) Pozdrawiam - katarom mówimy NIE!

    OdpowiedzUsuń
  27. Poszukałam poszukałam i wyszukałam, ze ten Okseft – dawna miara objętości cieczy, często stosowana w winiarstwie i piwowarstwie; inaczej "wielka beczka". Okseft pruski równy był 206 litrom, miara ta w innych krajach, zależnie od czasu równa bywała od około 200 do ponad 600 litrów. Zależnie od rodzaju mierzonej cieczy (piwo, wino), a nawet od gatunku wina, liczyła najczęściej od około 210 do 250 litrów; np. w krajach anglosaskich, wg norm z roku 1897, okseft wina madera to 46 galonów (209,1 litrów), ale sherry - 54 galony (245,5 litrów). Również tytoń pakowany był w drewniane beczki. Standardowy okseft tytoniu to beczka wysokości 48 cali i średnicy przy pokrywie 30 cali (tzn. 1,22 m wysokości, Ø 0,76 m); w takiej beczce mieściło się 1000 funtów tytoniu.
    No to za rok przywiozę wino francuskie (phi!) do tego okfestu i bedziem ubijać.

    OdpowiedzUsuń
  28. Jolu, nic się nie bój kozich porodów - na bank wszyscy zaglądający na Twojego bloga będziemy Cię wspierać duchowo! Na pewno wszystko pójdzie dobrze. I jak zwykle - dasz sobie rade. Bardzo się cieszę, że starasz się 'zakozić' bardziej;) Jak tu się oprzeć tym ślicznym stworzonkom?
    A kapusta i te klimaty... szatkownica 'krążąca' po sąsiadach...i te zapaszki , co to potem się z niej wydobywają... Niestety nigdy nie miałam odwagi 'potańcować' po kapuście. Pomysł z gumiaczkami jest naprawdę dobry. Już na samą myśl o tej zimnej kapuście zaczęłam kichać. No, a jak jeszcze winko dołączyć do tego - znaczy się od razu - doustnie ;)Może zorganizuj w przyszłym roku warsztaty 'z kiszenia kapusty'. Każdy uczestnik przywiezie gumiaczki, beczkę i przyczepke kapusty. Winko obowiązkowe hehehe
    Pozdrawiam cieplutko
    Kasia K.

    OdpowiedzUsuń
  29. Magdo dzięki wielkie za otuchę, numer weterynarza mamy, ale on jest często nieuchwytny, postaram się z nim tak umówić, że w razie czego pojedziemy po niego. Oby to było w dzień, no chyba, że hrabiostwo znowu jakiś numer wytnie :) Ona jest strasznie przytulaśna, jak chodzę z nimi na łąkę, to kładzie się koło mnie, dosłownie przykleja się do mojego boku i czytamy razem książkę :) Tomek się śmieje, że przy deszczowej pogodzie muszę iść czytać do koziarni, bo nie będzie wiedziała co było dalej.
    Magdasz, nie myśl, że za rok Ci się upiecze, masz jak banku deptanie, no i to wino frrrancuskie :) oczywiście prosto z Paryża :)
    Kasiu świetny pomysł, ponieważ mamy dużą wannę, można deptać, w parę osób, albo kupimy taki okseft, a wcześniej zrobimy warsztaty sadzenia kapusty i zbioru, a krążenie to już na deser :) a gumiaczki zrobimy firmowe z napisem "jolinkowo-zagroda chłopska", myślę, że byłaby super impreza, a jeszcze to wino mmm..

    OdpowiedzUsuń
  30. Neilii, dziękuję, będę pisała i niech grzeje, żeby kózki mogły jeszcze pojeść trawki i jesiennych przysmaków które wyszukują sobie między drzewami, gdzie poełno smakowitości wszelakich :)

    OdpowiedzUsuń
  31. Jolu, a ja pamiętam takie kiszenie kapusty z dzieciństwa. To moje nóżki zawsze ją ubijały. U babci była taka wielka beka, stała całą zimę w sieni i każdy z niej brała kapustę taką pyszną, że do dziś pamiętam. Pamiętam też jak kiedyś mama wysłała mnie do babuni po kapuchę, a że babci nie było w domu to chciałam jej sama nabrać, ale już było mało i nachylając się po prostu wpadłam do beki. Ale to były cudowne lata. Hmm, przypomniał mi się kawał mojego dzieciństwa dzięki Tobie. A kuchnie masz tak cudną, że ile razy tu zaglądam wzdycham sobie, marząc o tym jak cudownie jest w niej siedzieć wieczorami i pić pyszną herbatkę. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)

    OdpowiedzUsuń
  32. W życiu nie kisiłam kapusty, czuję teraz dotkliwy dyskomfort, że mam taki brak w dziecińskich wspomnieniach. Chyba nie moglibyśmy zrobić czegoś podobnemu Prezesowi... Kiedy już zamieszkamy w UchoDyni na stałe, koniecznie spróbujemy. Wersja z winem kusi, oj, jak kusi.

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  33. Aniu cudne wspomnienia, to musiała być dopiero przygoda :)
    Go i Rado koniecznie Prezes musi uczestniczyć w kiszeniu, bo co On będzie swoim dzieciom opowiadał :) myślę, że świetnie by się bawił :)

    OdpowiedzUsuń
  34. Własna kapusta! Pychotka! Podobno można wrzucić kilka jabłuszek :) Serdecznie pozdrawiam i za każdym razem jak u Ciebie jestem nie mogę się nadziwić wspaniałemu wystrojowi.

    OdpowiedzUsuń
  35. Popłakałam się... Mało, że zobaczyłam swój blog u Ciebie, to jeszcze i temat taki... za duszę bierze. Wspomnienia z dzieciństwa. Co prawda, nie deptaliśmy. Tato pięściami ugniatał. Nie beczkę robiliśmy, tylko wiadro, więc nie było to aż takie trudne.
    Nie widziałam wcześniej Twojego bloga. Jest taki mi bliski. Podziwiam Cie za śmiałość. Nie wiem, czy mogłabym ja teraz żyć ze wszystkimi tymi "starociami" na co dzień. I choć mieszkamy na wsi, ale dom dość współczesny. I kózkę też mam.
    Świetnie się czyta!

    OdpowiedzUsuń
  36. Czy trzeba płakać nad kiszoną kapustą i kiszonym telefonem?
    ;)
    Myślę,że nie!

    A czy w tle takie białe cudo to piec!?

    I będę tu zaglądać,bo klimaty w moim stylu :D

    OdpowiedzUsuń
  37. acha!!! a ja już zawtra zobaczę tę kapustę!!!moze nawet popróbuję. Jaworzyny pochmurne i wietrzne - nadjeżdżamy!

    OdpowiedzUsuń
  38. Piękna i urokliwa ta Twoja kuchnia, jak się patrzy to aż się piło na sercu robi. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  39. Jolu droga,najpierw dziękuję Ci ślicznie za miłe wpisy na moim blogu i podtrzymywanie na duchu, dziękuje ;-). Piszę do Ciebie ze szpitala,bo od wczoraj jak co 2 tygodnie jestem na podaniu mojej chemii. Nareszcie mam odrobinkę czasu i staram się odpowiadać, choć troszkę na komentarze moich gości, którym jestem bardzo wdzięczny, w tym i Tobie,że są ze mną w różnych momentach mojego życia ;-).
    Strasznie dużo pracy miałaś ostatnio,wiem ,bo kiedyś pomagałem mamie i babci w szatkowaniu i kiszeniu kapusty,praca fajna i zabawna ale dość ciężka ale kapusta wyszła przednia, czego i Tobie życzę. Pozdrawiam Cię i Tomasza serdecznie i udanego tygodnia życzę,Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń
  40. królestwo oddam za szklankę kwasu z kapusty !

    OdpowiedzUsuń
  41. Joluś, jak tam kapusta? Roztacza już swą nieziemską woń ? ;)
    Zaglądam tu i zaglądam, a u cisza... Skrobnij coś kochana i pokaż co tam w Beskidach, bo u mnie szaro, buro, miastowo i tęskno :(
    Co u kopytnych?
    Pozdrawiam cieplutko
    Kasia K.

    OdpowiedzUsuń
  42. Kasiu kapusta roztacza woń po całej sionce, u nas słoneczko świeciło, kózki teraz więcej czasu w koziarni, dzisiaj jakoś tak mi smutnawo, dziękuję bardzo za odwiedziny.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ależ pięknie u Ciebie, niesamowicie pięknie!!!
    Oj ja nie mam odwagi na kiszenie kapusty... ale w rodzinnym domu kisiliśmy, więc znam tę pracę!
    Dziękuje za odwiedziny i zapraszam. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  44. Muszę Ci odpisać już po pierwszym przeczytanym poście bo nie wytrzymam!!! Ale tu cudnie!!!
    My nie wiedzieliśmy, że nasza koza zaciążyła ( z własnym synem nota bene, który ponoć był jeszcze za młody by ojcem zostać...) Na tydzień przed porodem badał ją weterynarz i ciąży NIE STWIERDZIŁ. Ale mieliśmy niespodziankę gdy pewnego ranka zamiast 2 kóz mieliśmy 4 ;-)
    Z ważniejszych rzeczy powinnaś wiedzieć, że gdy nagle Twoja koza będzie miała wymiona do ziemi-to pewnie JUŻ. Nie dój jej wtedy bo to siara potrzebna małym! W porodzie nie pomagaliśmy, koza sama wiedziała co i jak. Nawet Cap nie zrobił małym krzywdy. Po wszystkim trzeba wymienić ściółkę i kozie zadek umyc z krwi. I to wszystko! A teraz zmykam czytać dalej Twojego bloga! Pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
  45. Zakochałam się w tym blogu po przeczytaniu trzech ostatnich postów, dalej nie mogę, bo mi net szwankuje dziś. Ale wrócę! Ta opowieść o koniu... łzy mi lecą..

    OdpowiedzUsuń
  46. Jolu!!! A co tak tu cicho? Czy tyle pracy, że nie masz czasu coś nowego, ciekawego jak zawsze wstawić? czy może takie "lenistwo" Cię ogarnęło, że Ci się nie chce? Jak tam kapustka? Przesyłam pozdrowienia dla Was i smyrki za uszkiem dla Waszego inwentarza:)))

    OdpowiedzUsuń
  47. Jolu droga,dziękuję za odwiedziny i komentarz. Strasznie mi przykro,że macie problem z wodą dlatego poproszę mojego anioła aby może coś wymyślił w tej materii. ;-). Pozdrawiam Cie bardzo ,bardzo serdecznie.Spokojnej nocki,Grzegorz.

    OdpowiedzUsuń