- Jola nie masz kózek na zbyciu?
- Kasia przecież Ty nigdy nie chciałaś mieć kóz. Powiedziałam zdzwiona.
- Tak ale teraz będzie nas więcej.
Jakże żałowałam że Maję i jej dwie kózki obiecałam już pewnemu miłemu Panu w lutym, wolałabym żeby Maja która wyrosła na piękną kózkę była blisko tuż za miedzą i to pod jaką opieką. Cóż słowo się rzekło kobyłka u płota. Nie powiem, chodziły mi po głowie różne myśli, łącznie z tym żeby Panu pokłamać troszeczkę że niby nie będziemy tych kózek sprzedawać. Nie mogłam jednak tego zrobić Zygmunt dzwonił co tydzień i pytał jak tam kózki się mają, nie mógł się już doczekać kiedy po nie przyjedzie. Nie żałowałam jednak podjętej decyzji, dostaję teraz ich zdjęcia :) mają się świetnie, a Zygmunt bardzo dobrze się nimi opiekuje. W Gorce do Górnej Chaty pojechała Lucynka córka Hrabianki. Pamiętacie Kasie i Leszka ze Smolnikowych Klimatów, udało im się sprzedać chałupę w Bieszczadach, teraz są blisko nas w Ochotnicy Górnej w Gorcach. Ich nowy dom stoi w przepięknym miejscu, ponad 900 m n.p.m. Od czerwca remontują, ogarniają stare domostwo, muszą zdążyć przed zimą, a roboty co niemiara. Nie mogłam się doczekać kiedy do nich pojedziemy i zobaczę to ich miejsce na ziemi. Doczekałam się, pewnego dnia zabrawszy ze sobą naszych gości Karine i Sebastiana pognaliśmy w stronę Ochotnicy Górnej. Nie tak łatwo ich znaleźć, jak nas zresztą, ale słusznie myśleliśmy że jak we wsi zapytamy o takich młodych napaleńców z trójką dzieci co to z Bieszczad się przenieśli w to odludzie - to nam każdy powie. Ano powiedział jeden przechodzący chłop.
-A tam prosto, prosto, potem trza ostro skręcić i dalej prosto, ale Panie trudno dojechać.
My nie dojedziemy naszym dzielnym rumakiem, a trzeba Wam wiedzieć, że po deszczu było, mokro i błotniście. Już na samym wstępie przy cofaniu Tomek władował się w potok tak nieszczęśliwie (może i szczęśliwie, bo jak wysiedliśmy z samochodu okazało się że wisimy nad tym potokiem, mało brakowało...) trzeba było po chłopa z traktorem iść żeby nas wyciągnął. Pojechaliśmy dalej, w miejscu gdzie wąska droga skręcała pod górę nasz dzielny rumak po zażartej walce w błocie dał za wygraną. Cóż było robić zostawiliśmy go z boku i poszliśmy do Górnej Chaty. Miejsce przepiękne, dookoła las, góry i tylko ta stareńka chata - cudnie.
W lipcu pojechałam do nich zawieźć Lucynę i wtedy poznałam Izę, jej męża Krzyśka i dzieci Dobrawę i Wojtka. Pewnie ciekawi jesteście skąd Oni się tam wzięli. Otóż mieszkali sobie w Bydgoszczy, jak wielu młodych ludzi kupili mieszkanie do remontu na którego zakup wzięli kredyt. Pewnego dnia Iza straciła pracę ale nie było jeszcze źle bo Krzysiek pracował. Aż tu bach i On wyleciał na bruk. Znaleźli się w trudnej sytuacji. Kasia i Leszek zaproponowali im żeby przenieśli się z nimi w Gorce.
- My wyremontujemy dom, Wy stodołę i jakoś sobie razem poradzimy.
Wynajeli bydgoskie mieszkanie żeby się kredyt spłacał.
Pracują ciężko, ale są odważni i wytrwali. Tomek przywiózł im od Pana Krzyśka z Załusek - tego co to nam Hrabiankę sprzedał - dwie kózki karpackie i Lucynka ma towarzystwo. Dziewczyny doją, sery robią, chleby pieką. Remont idzie pełną parą, byle zdążyć przed zimą. A na tej wysokości jak zaduje, zakida, to do maja poleży. Wybieram się do nich na kilka dni, jak czas pozwoli - będziemy gliną szpary zalepiać między balami w jednej izbie. Iza pisze bloga o tej swojej nowej drodze życia. Zajrzyjcie do nich, sami zobaczcie jak sobie radzą Gorna Chata jakie cuda, cudeńka z drewna robią. Nie tylko z drewna dziewczyny mają mnóstwo pomysłów.
Teraz Lucynka jest sama bowiem jej towarzyszki Fiona i Rozalka goszczą u nas, przyjechały w swaty do Fidela. Mam nadzieję że wiosną urodzą się śliczne kózki karpackie i u nas i w Górnej Chacie. Pytacie w komentarzach co z kózkami. Mają się świetnie. Lutek wyrósł na wielkiego Luta, jest największy w stadzie, a bojaźliwy, wiecznie się za Gali bokiem chowa. Jak go określiła Natala - taki maminsynuś. Przytulak z niego niesamowity. Hrabianka ma teraz jeden i pół roga, złamała sobie gdzieś...diabli wiedzą w co tymi rogami tłukła. Fidel, z tym to mieliśmy utrapienie, ale to innym razem. Nie myślcie, że ja taka ważna się zrobiłam i nie zaglądam do Was, ani nie pisze..po prostu pracy jest moc, a ręce tylko dwie. Urszulko z komentarza pod poprzednim postem, dostałam od Ciebie maila, dziękuję - napisze do Ciebie słówko. Monika, oj zapamiętasz Ty Jolinkowo na długo :) buziaki dla dzieciaków.
Kasia, Iza, Krzysiek i Leszek :)
Jana
Lucyna też je z nami ciasteczka.
Rozalka i Fiona
Ale zanim się to wszystko działo był maj i weekend majowy. Stały "magdowy skład gości" i Ania z Michałem - no właśnie niesamowici młodzi ludzie. Przywieźli mi w prezencie moją osobistą jolinkową pieczątkę.
Sami zobaczcie, co ta Hrabianka wyprawia, jakby jej łąki było mało.
Człowiek zasuwa, a Fionka proszę...
Bekon gada z Fioną i Rozalką
Hrabianka i Rozalka - takie tam przepychanki
No to nawrzucałam tych zaległości. Bardzo Wam dziękuję za motywację do pisania, za maile i komentarze, za to że jesteście i zaglądacie tu do mnie. Jeszcze muszę napisać że nasza Aniela jest zupełnie zdrowa, kilka dni temu Pan doktor stwierdził, że dziurka w sercu się zamknęła. Teraz spokojnie możemy iść do przodu :)
Ciesze sie, ze Cie czytam znowu i ze Aniela jest zdrowa!!! pieknie wokol Ciebie , przyrodniczo i towarzysko... sciskam Cie serdecznie
OdpowiedzUsuńTak się cieszę Jolu, że Cię "widzę". Fajnie tam macie. Pracowicie, alem cudnie, jako i u mnie. Tyś się zebrała do napisania, a ja coś nijak nie daję rady. Serdecznie pozdrawiam i ściskam. "Smolników" też za Twoim pośrednictwem
OdpowiedzUsuńOwca Rogata niezalogowana, cóś mnie nie chce bloger
Owieczko, pozdrowienia śle i czekam meee....
UsuńPrzekaże i dziękuję :)
UsuńGorce - najfajniejsze wspomnienie z wczesnośredniej młodości. Dużo czasu tam spędziłam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oj pięknie tam.
UsuńJakże miło pobyć trochę u Ciebie, dzięki za wieści, a najważniejsze to, że Anielka zdrowa; pozdrawiam serdecznie, Jolu.
OdpowiedzUsuńMarysiu pozdrawiam.
UsuńPatrząc na zdjęcia, czuje się tak, jakbym była w tych górach i własnymi oczami rejestrowała to wszystko o czym piszesz. Biorę głęboki oddech, by poczuć łyk świeżego, górskiego powietrza.
OdpowiedzUsuńPięknie.
ACH ......jaki piekny post dla oka i ducha, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńserdecznie Wszystkich......Ula z Antypodow
Piękne....wszystko :)
OdpowiedzUsuńRaduje się serce, raduje się oko.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Jolu droga ! Z ogromną przyjemnością czytam znów Twoje słowa ! Oglądam cudne obrazy Twoich stron ! Pozdrawiam ciepło . S.
OdpowiedzUsuń:))
UsuńJolu Kochana, myślimy o Tobie częściej niż Ci się wydaje i wiecznie noszę się z zamiarem napisania do Ciebie maila bo u nas też wiele się dzieje, ale czasu brak a potem tłumaczę sobie, że i Ty pewnie nie masz czasu na czytanie maili... no i tak to się zapętla ale dnia pewnego napiszę. Co do Smolnikowych klimatów to poznaliśmy w tym roku ludzi, którzy nam o nich też opowiadali i że dzielni są i walczą. Wierzę, że zbudują takie samo cudeńko jak tam w Bieszczadach. Pozdrowienia dla WAS i dla Anielki Waszej :-) ps. dobrze wyglądasz, szczęście bije z Jolinkowych oczątek.
OdpowiedzUsuńZbudują, dzielni są. Pozdrawiam Was najserdeczniej i do miłego - mam nadzieje :)
UsuńPięknie i ciekawie- jak zwykle u Ciebie, a poza tym nowy blog do śledzenia!
OdpowiedzUsuńNajważniejsze że Amelka zdrowa. Pewnie Wasze życie przez ten rok było pełne zawirowań i niepewności. Widzę jednak że wszystko się poukładało a z Twojego wpisu bije optymizm i wróciła "stara" Jola która pięknie opisuje przeżycia i wstawia cudowne zdjęcia na bloga :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że również u Waszych przyjaciół się poukłada, szczególnie u Izy i jej rodziny. Byłam wczoraj u niej na blogu, ale nie bardzo wiedziałam co napisać w komentarzu. Wrócę tam i będę kibicować w remoncie.
A ja myślałam że moje kozy to akrobatki, ale takiego numeru to jeszcze nie widziałam. Czy mi się wydaje, czy ten dach jest stromy ?
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuję, przyda im się wsparcie :)
UsuńWarto było czekać :), ale... nie trzymaj nas tak długo na diecie ;)
OdpowiedzUsuńpozdrowienia!
Postaram się :)
UsuńCieszę się, że "część pierwsza", bo to znaczy, że będą następne!
OdpowiedzUsuńZ Anielką wspaniale, wreszcie ulga!
Dzielni ludzie poznają kolejnych dzielnych ludzi - będzie dużo czytania.
Zdjęcia kozy na dachu i psa wpatrującego się w kury superowe!
Serdeczne uściski!
Czy to możliwe, żeby ktoś miał jeszcze trudniejszy dojazd, niż do Jolinkowa? :-) Oj, będziemy musieli kiedyś to sprawdzić :-) Serdecznie pozdrawiamy :-)
OdpowiedzUsuńMożliwe, możliwe, jak osiądziecie we Dworze wybierzemy się do Górnej Chaty :)
UsuńWitaj, poznam Panią Jolę w najbliższy wtorek, wybieram się do Jolinkowa z grupą seniorów z Krakowa i lackowa.pl. Obejrzałam stronę, zdjęcia, poczytałam o kozach i nie mogę się doczekać! Wygląda na to że wtorek będę w raju! Do zobaczenia.m
OdpowiedzUsuńCzekam na Was z ciastem i herbatą :)
UsuńOni nie zdezerterowali, po prostu wybrali inną drogę, oby im się udało.
OdpowiedzUsuńJak miło czytać znów Twojego posta i oglądać te zdjęcia piękne. Myślimy tu o Was bardzo często, nasza Nastolata co i rusz przytacza różne Jolinkowe historie. Tyle ciepła, radości i serdeczności od Was dostała. Wspomina często pobyty u Was. Jak to dobrze, że jeszcze czasem się odzywasz, pisz Joluś częściej. Buziaki ślemy wielkomiejskie, ale szczere i zapraszamy do nas :)
OdpowiedzUsuńMy - dzisiejsi przypadkowi goście z plecakiem i maluchem - już w domu. Ale tylko ciałem. Duszą ciągle u Pani, w tym przepięknym miejscu. Tu - na blogu, dowiedziałem się że zachowała Pani nie tylko materię tego miejsca, ale - co mi bardzo bliskie - ducha przeszłych czasów i ludzi którzy tam, i w takich miejscach żyli. Gdy doczytałem że pochodzi Pani, jak i ja, z miasteczka - pewno mniejszego niż moje - spod najstarszych polskich gór, a później jeszcze o wolności zimowych wędrówek na deskach, to suma wrażeń, i tych po serdecznym przyjęciu nas, niespodzianych intruzów, powoduje że mam wrażenie długiej znajomości z Panią.
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia!
Jeszcze Krakus
P.S. Anioły i misy są piękne - nie wyobrażam sobie aby mogły być ładniejsze.
A to ci najmilsza niespodzianka tego ranka. Gość w dom Bóg w dom, tak mnie w domu nauczono. Nie znałam Anieli która w tej chałupie mieszkała, ale słyszałam od ludzi, że życzliwie każdego wędrowca witała i w swe progi zapraszała. Zatem nie może być inaczej, każdy kto zapuka do naszych drzwi jest mile widzianym gościem, dziękuję za te ciepłe słowa. Wiem, że Wy także znajdziecie kiedyś to swoje miejsce, wtedy Wasza rodzinka będzie już większa :) Czyżbyśmy byli krajanami :)) Jakoś tak się składa, że trafiają do nas tacy ludzie z którymi jak z Wami mogłoby przegadać się całe godziny i którzy stają się bliscy w momencie przekroczenia progu naszego domu, cóż chyba to ta stara chałupa ma taką moc sprawczą. Jak jeszcze kiedyś zabłąkacie się w te strony zapraszam na herbatę i pogawędki. Bardzo dziękuję sprawiliście mi "krakusy" wielką przyjemność, nie ma to jak dobrze dzień zacząć :)
OdpowiedzUsuńJolu Kochana:) Cieszymy się niezwykle że teraz mamy bliżej do Ciebie, mamy nadzieję że niedługo wpadniesz do nas, posiedzimy, powspominamy;)Dziękujemy za wszystko, za Twą pomoc, za to że jesteś, to wiele dla nas znaczy że wpominasz naszą historię, pomagasz nam jak tylko możesz, pokazujesz swoim blogowym przyjaciołom to co robimy, radzisz nam w sprawie kózek i sprawiasz że słowo przyjaciel zyskuje dla nas nowe znaczenie.Ty kochana jesteś naprawdę wspaniała:))) Dziękujemy Jolciu.
OdpowiedzUsuńBędzie dalsza część czy na tej jednej jednak się zakończy? Zaglądamy, zaglądamy - z coraz mniejszą nadzieją, że coś napiszesz. Tyle zajęć u Was późną jesienią? Może by tak długość tych postów przeszła w ilość, pewnie więcej odwiedzających by się ucieszyło.
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńNatknęłam się Wasz piękny blog i buszuję po nim od dłuższego czasu. Piękne klimaty przedstawiacie. Będę tu zaglądać częściej. Zapraszam w moje skromne blogowe ciągle rozwijające się progi :)
http://sielskidomiogrod.blogspot.com/
Piękne miejsce.
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś uda Nam się Was odwiedzić.
A która to Zawadka? Bo próbowałam odnaleźć na mapie i jest tych Zawadek kilka.
Pozdrawiam gorąco. AniaB
Piękne miejsce. Zazdroszczę Wam tych pięknych kóz.
OdpowiedzUsuńMieszkam 100km od Bydgoszczy też w pięknym miejscu i marzę o kozach karpackich.
Róbcie to co robicie i POWPDZENIA.
Pozdrawiam. Jacek.