poniedziałek, 17 marca 2014

Od przybytku głowa nie boli?


Prędzej spodziewałabym się gromu z jasnego nieba niż tego że Galicja urodzi trojaczki. Nic na to nie wskazywało była zdecydowanie szczuplejsza od Hrabianki, obstawiałam że urodzi jednego dorodnego koziołka. Od rana Gala darła się jak opętana, nic poza tym darciem nie wskazywało na wykot. Ona meee, Hrabianka z drugiego boksu meee. Brzmiało to jak jakaś towarzyska pogawędka, jakby ze sobą o czymś rozmawiały. Zaniepokoiłam się tym meeeczeniem i na wszelki wypadek oddzieliłam Lutka od Gali i wtedy koza się uspokoiła. Acha pomyślałam sobie - chce być sama. Zdziwiło mnie, że ani Galicja, ani Lutek nie płaczą za sobą. Ponieważ miałam gości zajęłam się przygotowaniem obiadu od czasu do czasu biegając do koziarni. Spokój. Około 14 zaniosłam im obiad, Galicja jak zwykle rzuciła się na warzywa i wymiotła wszystko. Dobry znak - pomyślałam, pewnie to był fałszywy alarm. Wróciłam, ogarnęłam kuchnię po obiedzie i jeszcze raz pognałam do koziarni. Już od drzwi chałupy usłyszałam meeeeczenie, tym razem Hrabianki, meczała jak opętana. Ki diabeł? Co się tam znowu dzieje? Hrabianka wyrwała metalową siatkę z okna i z wystawioną głową przez one okno meeeczy. Wystraszyłam się że ją ta siatka uwięziła, że pewnie sobie bez mała głowę ucięła. Pognałam przez Fidela, Lutka żeby dostać się do ostatniego boksu Hrabianki. Otworzyłam drzwiczki do Gali i zdębiałam. Uwierzcie mi myślałam że mam jakieś przywidzenia. Wokół Gali łaziły kolebiąc się na boki trzy mokre koźlaki. Jeden bielusieńki jak Fidel i dwa podobne do Lutka i Gali łaciate. W boksie chlupało pod nogami jakby tam ktoś ze trzy wiadra wody wylał. Stałam i się gapiłam dopiero po chwili przypomniałam sobie że przecież miałam iść do Hrabianki. Na szczęście nic jej się nie stało. Przybiłam od nowa siatkę do okna i trzeba było ogarnąć cały ten poporodowy bałagan u Galicji. To sobie dziewczyny pogadały całe przedpołudnie, omówiły co i jak. Gala rodziła, Hrabianka mnie wołała. Szkoda tylko, że mi o tych ustaleniach wcześniej nie powiedziały. Uff wykoty za mną, dzielna Galicja. Teraz się martwię jak ona tą trójkę wykarmi. Dwie kózki i biały koziołek.
















czwartek, 6 marca 2014

Nigdy nie mów nigdy

Od dawna już idąc rano do koziarni zastanawiałam się czy to już ten dzień? Mijały dni i nic. Wczoraj rano weszłam do kózek ze śniadaniem i od razu zauważyłam, że to ten dzień. Hrabianka zjadła owies i kręciła się niespokojnie pomeeekując pod nosem. Ło Matko kochana pomyślałam sobie jak nic będzie rodzić. Pognałam do chałupy po niezbędne rzeczy i ulokowałam się w kąciku. Hrabianka to wstawała to się kładła, pomekiwała, głaskałam ją i mówiłam do niej że wszystko będzie dobrze i wtedy się uspakajała. Po jakiejś godzinie rozpoczęła się akcja porodowa. Moim oczom ukazała się jedna bielutka raciczka i kawałek pyszczka. Hrabianka parła, płakała a akcja nie posuwała się nic a nic. Kawałek pyszczka i jedna smutna raciczka. Złapałam za telefon zadzwoniłam nie do tej Magdy do której chciałam, telefon był poza zasięgiem. Zebrałam myśli i wybrałam numer Malwinki. Powiedziałam jej jaka jest sytuacja. Malwinka rzuciła szybko.
- Masz czyste ręce? jakieś pierścionki? obrączki? Musisz włożyć rękę i wyciągnąć malucha, on się zaklinował ma podwiniętą jedną nóżkę.
Bałam się bardzo, ale nie było wyjścia. Delikatnie włożyłam rękę i pociągnęłam malca, wyskoczył jak z procy zaraz za nim następny. Martwiłam się czy ten pierwszy w ogóle wstanie, czy nie ma wykręconej tej nieszczęsnej nóżki. Nigdy nie mów nigdy, gdybym miała wyobrazić sobie taką sytuację, powiedziałabym że nigdy w życiu nie zrobiłabym tego. Zrobiłam, nie miałam wyjścia, Hrabianka potrzebowała mojej pomocy. W takich sytuacjach człowiekowi towarzyszą takie emocje i adrenalina że jest w stanie zrobić rzeczy o które by się nie podejrzewał. Zwierzęta czują i kochają. Hrabianka wylizywała na przemian maluchy i moje ręce, lizała mnie po twarzy jakby mówiła.
- Dziękuję Ci że mi pomogłaś.
A ja dziękuję Malwince i Magdzie jednej i drugiej. Magdo-Kozo jesteś skarbnicą wiedzy na temat naszych kózek. Hrabianka urodziła dwa śliczne koziołki karpackie Księciunio 3 i Księciunio 4. Koziołkowy rok. Jeszcze przede mną wykot Gali - już się boję. Maluchy są śliczne i zdrowe Hrabianka dba o nie jak najlepsza kozia mama, a ja nigdy już nie powiem nigdy.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
A teraz zdjęcia zupełnie zdrowej, no może poza ciągłymi przeziębieniami Anieli i jej wózeczka od Kasi i Leszka z Górnej Chaty. Moich urodzinowych tulipanów które pokazały swe czerwone jęzory. No i łóżko w kuchni - sami widzicie...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Tym optymistycznym akcentem do napisania ii nigdy...


niedziela, 2 marca 2014

Tak niewiele..Jedyneczka


Był jesienny wieczór, raczej już noc. Tu na Jaworzynach o tej porze roku ciemności zapadają szybko. Mgła otulała całą górę wszystko w niej tonęło, z ledwością dostrzegałam kontury stodoły. Tego wieczora czekałam na gości z Warszawy. Czas mijał a ich ani widu, ani słychu. Zaczynałam się już martwić co się z nimi stało. W pewnym momencie zadzwonił telefon
- Halo tu Grzegorz, wie pani bo my już jedziemy dość długo przez ten las i nie wiemy czy ta droga dobrze nas prowadzi.
- Czy minęliście taką ogrodzoną łąkę? zapytałam
- Tak Minęliśmy.
- To świetnie jesteście prawie w domu.
- Ale my tą łąkę minęliśmy już dawno temu.
- Jak to dawno temu. To gdzie Wy jesteście?!
- Jedziemy cały czas żółtym szlakiem.
Jakim szlakiem? Wykrzyknęłam przerażona.
- Zatrzymajcie się i zawróćcie jak tylko się da już do Was idę.
Co było robić wzięłam czołówkę i wyszłam w tą ciemność zamgloną podejrzewałam gdzie mogli się podziać moi goście. Pojechali prosto żółtym szlakiem w stronę Koskowej Góry. Mgła pozwalała mi widzieć na odległość może metra. Weszłam w las i coraz szybciej szłam w jego głąb. Po drodze mijałam olbrzymie głaziory wystające z ziemi i myślałam przerażona jako Oni tu przejechali. Po jakimś czasie usłyszałam warkot silnika i zobaczyłam światła samochodu.
- Matko Boska jak my stąd wrócimy zawołałam do dwójki roześmianych młodych ludzi.
- Jak Wy przejechaliście te olbrzymie głaziory?
- Nie wiem. Opowiedział Grzegorz.
- Jak nic zostawimy tu zawieszenie - pomyślałam.
Jakoś się udało, ja szłam przodem i pokazywałam Grzegorzowi jak ma manewrować samochodem żeby nie nadziać się na któryś z kamieni. Powolutku udało nam się wspólnymi siłami dojechać do chałupy. Muszę Wam powiedzieć że to wyczyn nie lada dojechać tak daleko w takim terenie samochodem osobowym z niskim zawieszeniem i niczego nie urwać, mimo że słychać było szorowanie podwozia po kamieniach, smród palonych gum mieszał się z zapachem wilgotnej mgły. Najbardziej bałam się o miskę olejową spodziewałam się że pójdzie w drobny mak. Tu powinnam umieścić markę tego niezwykłego samochodu który dał radę tam, gdzie tylko traktor tudzież uaz pojedzie i polecać go miłośnikom jazdy terenowej. Nareszcie udało się dotrzeć do chałupy i usiąść w kuchni przy kubku gorącej herbaty. Oczywiście rozgaworom nie było końca i tak zastała nas ciemna noc. Grzesiu i Ewa opowiadali mi o swoim synku Błażeju. Sama nie wiem jak to się dzieje że zwykle te kuchenne rozmowy wcześniej czy później przeradzają się w poważne dywagacje o życiu, o sprawach niemal intymnych takich o których chce się rozmawiać tylko z przyjacielem, bolesnych i trudnych. Padają słowa które ściskają za gardło, łzy napływają do oczu. Kolejne przegadane wieczory, kolejne kubki wypitej herbaty..śmiech i łza w oku.
Błażej. Nie znam go osobiście tylko z opowiadań Ewy i Grzesia. Roześmiany dziesięciolatek, śliczna chłopięca buzia. Jest jednak coś co różni go od jego rówieśników, coś co nie pozwala mu beztrosko biegać z nimi, grać w piłkę, dokazywać, penetrować ten cały nieznany świat. Stosunkowo niedawno zdiagnozowano u niego dystrofie Duchenne'a. Ta choroba polega na zaniku mięśni.
Choroba ma charakter postępujący, początkowo zajmuje mięśnie szkieletowe, potem także mięsień sercowy – prowadząc do kardiomiopatii. Pierwsze objawy występują w wieku 3–8 lat. Obejmują opóźniony rozwój ruchowy, kaczkowaty chód i kłopoty z bieganiem oraz chodzeniem po schodach. Chorzy przy wstawaniu pomagają sobie rękami (objaw Gowersa). Inne objawy to: pseudohipertrofia mięśni łydek i hiperlordoza lędźwiowa. W wieku 12 lat większość chorych nie jest już w stanie samodzielnie chodzić. Często występuje kardiomiopatia. Średni okres przeżycia wynosi w USA 28 lat (Duchenne'a) i 45 (Beckera), najczęściej w wyniku niewydolności oddechowej lub niewydolności krążenia. (Wikipedia)
Siedziałam w kuchni naprzeciwko dwójki młodych ludzi, widziałam łzy w ich oczach, bezradność i niesamowity ból. Troskę o dziecko, o przyszłość.Nadzieje na znalezienie nieograniczonych pokładów siły żeby pomóc Błażejowi przez to przejść. Wiarę że uda im się być dla siebie oparciem. Dlatego w swoim i Ich imieniu chciałam Was prosić najpiękniej jak umiem o przekazanie 1% podatku na konto fundacji dla Błażeja. Ta choroba jest nieuleczalna i postępująca, w niedalekiej przyszłości Błażej może potrzebować wielu sprzętów medycznych które pozwolą mu żyć. Jeżeli nie wiecie co zrobić z tą Jedyneczką - otwórzcie serca na tego chłopca. Poniżej zamieszczam prośbę Ewy i Grzesia.

Wszystkich, którzy wahają się na jaki cel przekazać 1% podatku prosimy o przekazanie go dla naszego synka Błażejka, zmagającego się z DMD. Błażej jest podopiecznym fundacji PARENT PROJECT MUSCULAR DYSTROPHY DMD - dystrofia mięśniowa Duchenne'a - jest rzadką chorobą genetyczną, powodującą postępującą i nieodwracalną dystrofię (zanik) mięśni. Choroba wciąż pozostaje nieuleczalna. Dane do wypełnienia w deklaracji podatkowej (PIT-36, PIT-36L, PIT-37, PIT-28, PIT-38): W części „Wniosek o przekazanie 1%...”, w rubryce numer KRS: 0000325747 W części "Informacje uzupełniające", w rubryce „cel szczegółowy 1%” proszę wpisać "DLA BŁAŻEJA MAJCHRZAK"
Ewa, Grzegorz dziękuję Wam za te wieczorne rozmowy, mam nadzieje że niedługo je powtórzymy już we trójkę.


 



 
Ewa i Grzegorz wyjechali z jolinkowa z zakwasem i przepisem na chleb, wiem że strzegą go i na bieżąco w ich domu pachnie jak w piekarni. Podobno Grzegorz i Błażej go wyrabiają, a Ewa pilnuje żeby się nie spalił :)