środa, 16 października 2013

Zaległości część pierwsza

Jesień zapukała do drzwi. Kiedy to się stało? Dni, tygodnie, miesiące gnają jak szalone. Jedni przyjeżdżają inni wyjeżdżają. Krajobraz za moim oknem zmienia się jak w kalejdoskopie, mam wrażenie że za nim nie nadążam. Pamiętacie jak swojego czasu mieliśmy problemy ze sprzedażą naszych kozich maluchów, ba nawet nikt nie chciał ich przygarnąć gratisowo. Otóż w tym roku telefon rozdzwonił się jak oszalały niemalże wyrywano je sobie z rąk. W maju zadzwoniła do mnie Kasia kiedyś ze Smolnikowych klimatów, teraz z Górnej Chaty w Gorcach.
- Jola nie masz kózek na zbyciu?
- Kasia przecież Ty nigdy nie chciałaś mieć kóz. Powiedziałam zdzwiona.
- Tak ale teraz będzie nas więcej. 
Jakże żałowałam że Maję i jej dwie kózki obiecałam już pewnemu miłemu Panu w lutym, wolałabym żeby Maja która wyrosła na piękną kózkę była blisko tuż za miedzą i to pod jaką opieką. Cóż słowo się rzekło kobyłka u płota. Nie powiem, chodziły mi po głowie różne myśli, łącznie z tym żeby Panu pokłamać troszeczkę że niby nie będziemy tych kózek sprzedawać. Nie mogłam jednak tego zrobić Zygmunt dzwonił co tydzień i pytał jak tam kózki się mają, nie mógł się już doczekać kiedy po nie przyjedzie. Nie żałowałam jednak podjętej decyzji, dostaję teraz ich zdjęcia :) mają się świetnie, a Zygmunt bardzo dobrze się nimi opiekuje. W Gorce do Górnej Chaty pojechała Lucynka córka Hrabianki. Pamiętacie Kasie i Leszka ze Smolnikowych Klimatów, udało im się sprzedać chałupę w Bieszczadach, teraz są blisko nas w Ochotnicy Górnej w Gorcach. Ich nowy dom stoi w przepięknym miejscu, ponad 900 m n.p.m. Od czerwca remontują, ogarniają stare domostwo, muszą zdążyć przed zimą, a roboty co niemiara. Nie mogłam się doczekać kiedy do nich pojedziemy i zobaczę to ich miejsce na ziemi. Doczekałam się, pewnego dnia zabrawszy ze sobą naszych gości Karine i Sebastiana pognaliśmy w stronę Ochotnicy Górnej. Nie tak łatwo ich znaleźć, jak nas zresztą, ale słusznie myśleliśmy że jak we wsi zapytamy o takich młodych napaleńców z trójką dzieci co to z Bieszczad się przenieśli w to odludzie - to nam każdy powie. Ano powiedział jeden przechodzący chłop.
-A tam prosto, prosto, potem trza ostro skręcić i dalej prosto, ale Panie trudno dojechać.
My nie dojedziemy naszym dzielnym rumakiem, a trzeba Wam wiedzieć, że po deszczu było, mokro i błotniście. Już na samym wstępie przy cofaniu Tomek władował się w potok tak nieszczęśliwie (może i szczęśliwie, bo jak wysiedliśmy z samochodu okazało się że wisimy nad tym potokiem, mało brakowało...) trzeba było po chłopa z traktorem iść żeby nas wyciągnął. Pojechaliśmy dalej, w miejscu gdzie wąska droga skręcała pod górę nasz dzielny rumak po zażartej walce w błocie dał za wygraną. Cóż było robić zostawiliśmy go z boku i poszliśmy do Górnej Chaty. Miejsce przepiękne, dookoła las, góry i tylko ta stareńka chata - cudnie.
W lipcu pojechałam do nich zawieźć Lucynę i wtedy poznałam Izę, jej męża Krzyśka i dzieci Dobrawę i Wojtka. Pewnie ciekawi jesteście skąd Oni się tam wzięli. Otóż mieszkali sobie w Bydgoszczy, jak wielu młodych ludzi kupili mieszkanie do remontu na którego zakup wzięli kredyt. Pewnego dnia Iza straciła pracę ale nie było jeszcze źle bo Krzysiek pracował. Aż tu bach i On wyleciał na bruk. Znaleźli się w trudnej sytuacji. Kasia i Leszek zaproponowali im żeby przenieśli się z nimi w Gorce.
- My wyremontujemy dom, Wy stodołę i jakoś sobie razem poradzimy.
Wynajeli bydgoskie mieszkanie żeby się kredyt spłacał.
Pracują ciężko, ale są odważni i wytrwali. Tomek przywiózł im od Pana Krzyśka z Załusek - tego co to nam Hrabiankę sprzedał - dwie kózki karpackie i Lucynka ma towarzystwo. Dziewczyny doją, sery robią, chleby pieką. Remont idzie pełną parą, byle zdążyć przed zimą. A na tej wysokości jak zaduje, zakida, to do maja poleży. Wybieram się do nich na kilka dni, jak czas pozwoli - będziemy gliną szpary zalepiać między balami w jednej izbie. Iza pisze bloga o tej swojej nowej drodze życia. Zajrzyjcie do nich, sami zobaczcie jak sobie radzą Gorna Chata jakie cuda, cudeńka z drewna robią. Nie tylko z drewna dziewczyny mają mnóstwo pomysłów.
Teraz Lucynka jest sama bowiem jej towarzyszki Fiona i Rozalka goszczą u nas, przyjechały w swaty do Fidela. Mam nadzieję że wiosną urodzą się śliczne kózki karpackie i u nas i w Górnej Chacie. Pytacie w komentarzach co z kózkami. Mają się świetnie. Lutek wyrósł na wielkiego Luta, jest największy w stadzie, a bojaźliwy, wiecznie się za Gali bokiem chowa. Jak go określiła Natala - taki maminsynuś. Przytulak z niego niesamowity. Hrabianka ma teraz jeden i pół roga, złamała sobie gdzieś...diabli wiedzą w co tymi rogami tłukła. Fidel, z tym to mieliśmy utrapienie, ale to innym razem. Nie myślcie, że ja taka ważna się zrobiłam i nie zaglądam do Was, ani nie pisze..po prostu pracy jest moc, a ręce tylko dwie. Urszulko z komentarza pod poprzednim postem, dostałam od Ciebie maila, dziękuję - napisze do Ciebie słówko. Monika, oj zapamiętasz Ty Jolinkowo na długo :) buziaki dla dzieciaków.

 
 
 
Kasia, Iza, Krzysiek i Leszek :)
 

 
 
Jana
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Lucyna też je z nami ciasteczka.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Rozalka i Fiona
 
 
 
 
 
 
Ale zanim się to wszystko działo był maj i weekend majowy. Stały "magdowy skład gości" i Ania z Michałem - no właśnie niesamowici młodzi ludzie. Przywieźli mi w prezencie moją osobistą jolinkową pieczątkę.
 
 
 
 
 
 
 
 
Sami zobaczcie, co ta Hrabianka wyprawia, jakby jej łąki było mało.
 
 

 
 
 
Człowiek zasuwa, a Fionka proszę...
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Bekon gada z Fioną i Rozalką
 
 
Hrabianka i Rozalka - takie tam przepychanki
 
 
 
No to nawrzucałam tych zaległości. Bardzo Wam dziękuję za motywację do pisania, za maile i komentarze, za to że jesteście i zaglądacie tu do mnie. Jeszcze muszę napisać że nasza Aniela jest zupełnie zdrowa, kilka dni temu Pan doktor stwierdził, że dziurka w sercu się zamknęła. Teraz spokojnie możemy iść do przodu :)