niedziela, 15 lipca 2012

Mleko od szczęśliwych kóz. Natala i Bekon...


Często moi goście bywają zaskoczeni smakiem mleka od naszych kózek. Niestety w Polsce panuje stereotypowy pogląd, że kozie mleko śmierdzi, jest niesmaczne i takie brrr..Jakże zaskoczeni są ludziska, kiedy próbują mleka i stwierdzają, że po pierwsze jest pyszne, po drugie słodziutkie, a po trzecie pachnie łąką. Sama kiedyś tak myślałam, bowiem nigdy wcześniej nie próbowałam koziego mleka, no może raz z kartonu i rzeczywiście było okropne. Są też tacy, którzy pili świeże mleko i mówią, że hrabiankowe i galusiowe jest o niebo lepsze, niż to którego próbowali. Zastanawiam się, co też ma wpływ na smak mleka. Może to, że nasze kózki nie są karmione żadnymi paszami tudzież kiszonkami? Może to zasługa naszych jaworzyńskich łąk pełnych ziół i kwiatów wszelakich? A może po prostu jest to mleko od szczęśliwych kóz? Sama nie wiem, ale rzeczywiście jest pyszne i dlatego sery i twarożki znikają ze stołu w tempie błyskawicznym. Ostatnio odkryłam jeszcze jedną zaletę koziego mleka, to mleko idealne dla alergików. Przez pierwsze dwa tygodnie lipca gościliśmy wspaniałą rodzinę. Agnieszka, Jarek i ich córka Natalia stanowią niesamowite trio, przebywanie w ich towarzystwie to prawdziwa przyjemność. Razem z nimi z Wrocławia przyjechał do mnie w prezencie króliczek uszyty przez kreatywną Agnieszkę. Natalia niezwykła trzynastolatka od rana pomagała mi w kozich sprawach. Razem chodziłyśmy po łąkach pasając to nasze stadko, wypatrywałyśmy świerszczy w trawie, a wieczorami szłyśmy w ciemny las, żeby popatrzeć na świetliki. Nastolatka pełna radości życia, umiłowania do zwierząt i przyrody, radosna wrażliwa dusza. Natalia jest alergikiem, nie może jeść między innymi żadnych produktów zawierających mleko krowie i jajek. Na początku trochę się tym zmartwiłam, pomyślałam, że trudno będzie dla niej wymyślać potrawy, ale szybko okazało się, że dzięki naszym kózkom mogłam ugotować i upiec dla niej wiele pyszności. Na pierwszy ogień poszły krówki z koziego mleka, mówię Wam - niebo w gębie. Następnie twaróg kozi, oscypek, zsiadłe kozie mleko, naleśniki bez jajek. Okazało się, że gotowanie dla alergika nie jest wcale takie trudne. Upiekłyśmy nawet we trzy pyszne drożdżówki z jagodami, nie uwierzycie bez jajek i masła, na kozim mleku, wyszły przepyszne. Gdybym sama ich nie piekła, nigdy nie uwierzyłabym, że te bułeczki nie są klasycznymi, dobrze nam wszystkim znanymi drożdżówkami. Trzeba było ich pilnować, bo szybko znikały.














Od czasu kiedy zaczęłam robić sery buszuję po sklepach gospodarczych w poszukiwaniu różnych naczyń kuchennych, które nadawałyby się na formy, w moje ręce wpada wszystko co ma dziurki. W każdym dziurkowanym przedmiocie widzę doskonały materiał na serową formę. Do odciskania oscypków wykorzystuje sitko do gotowania na parze wyłożone koronkową serwetką i gazą, na serku odciska się wzór serwetki. Serki z guzkami powstają z wiadereczka z powycinanymi grochami, a twarożki mają odciśnięte listki mięty. Oczywiście na allegro można kupić formy do różnych serów, ale są bardzo drogie, więc moje buszowanie nie ma końca. W chałupie mnożą się różne sitka i siteczka, wyciskarki do ziemniaków w kształcie walca. Moja serowarska przygoda nabiera rozpędu. Pierwsze sery powstawały pod wirtualnym okiem Zosi i Janusza, to oni wprowadzili mnie w meandry sztuki serowarskiej, podzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem, za co im serdecznie dziękuję.
Dwa niezwykłe tygodnie z Natalią i jej rodzicami dobiegły końca, czas się było pożegnać. Wiele razem przeżyliśmy, wielu rzeczy nauczyłam się podczas tych dni, zawsze zostanie w mojej pamięci uśmiechnięta buzia tej nastoletniej dziewczyny i jej radość z każdego dnia. Na pożegnanie dostaliśmy od niej niezwykły prezent. Dwa tygodnie śmiechu, wspólnego gotowania, rozmów na werandzie uwiecznione na kartce papieru. Mimo, że Natalka staje się Natalią, zawsze będzie mieszkać w niej dziewczynka.














Natalio DZIĘKUJEMY

Teraz słówko o naszych kózkach. Maluchy rosną i dalej są z nami. Szukamy dla nich nowych domów, nie mogą zostać, bo za chwilę wpadniemy w niezłe tarapaty, zaczną się sierpniowe ruje i nie ma mocnych na upilnowanie całego towarzystwa, żeby nie doszło do chowu wsobnego. Tak więc oddamy w dobre ręce kózkę Maję i koziołka Księciunia w zamian za jeden grosz i obietnicę opieki nad nimi. Może ktoś z Was chciałby przygarnąć któreś z nich? Lutek został wykastrowany i zostaje z nami.






Nazbierało się tych tematów do opisania, zajmę Wam jeszcze chwilkę, bo przyszedł czas na Bekona. Tak więc pewnego wieczora Tomek wyszedł na pastwisko żeby poprawić coś przy pastuchu elektrycznym. W pewnym momencie z lasu wlokąc się łapa za łapą wyłonił się pies, usiadł na skraju łąki i patrzył smutnym wzrokiem. Wyglądał na bardzo wycieńczonego widać było, że doszedł tu resztkami swoich psich sił. Tomek przyszedł do chałupy wziął kawałek kiełbasy, rzucił psu i wrócił do domu. Siedzieliśmy wszyscy w kuchni pogrążeni w wesołej rozmowie, w pewnej chwili zobaczyliśmy na werandzie owe psisko słaniające się na łapach. Biedaczysko przyszedł w poszukiwaniu pożywienia. Natychmiast napełniliśmy miskę Słoninki i nakarmiliśmy przybysza. Przyznam szczerze, że nie podobało mi się to za bardzo, bowiem sądziliśmy, że to jeden z psów sąsiadów z którymi już kiedyś mieliśmy na pieńku z powodu Miśki. Dobrze wiedziałam jak się kończą takie dokarmiania. Z drugiej strony strasznie żal mi było psiny. Sądziliśmy że po prostu pies się naje i pójdzie sobie w swoją stronę. Kiedy wstałam rano i wyszłam na werandę pod stołem zobaczyłam zwinięty psi kłębek. Został i przespał tam noc. Rada w radę uradziliśmy, że trzeba iść do sąsiadów i zapytać, czy to przypadkiem nie jest ich pies. Wydelegowaliśmy Tomka, który po chwili przyszedł z sąsiadką. Ta popatrzyła na psa, zmarszczyła nos i zaczęła się zastanawiać, czy ten pies jest jej, czy nie. Sama nie wiedziała, co prawda brakowało jej dwóch psów które gdzieś pognały, ale "jej był chyba mniejszy". Nachyliła się nad zwierzęciem i zapytała
- Czy to ty Bari, Bari ty jesteś Bari?
Pies nie reagował na jej gadanie, a ja już miałam dość tej zgadywanki. Wszystko było jasne, Bari nie był Barim. Tak więc sąsiadka sobie poszła, a my zostaliśmy z psim nieszczęściem. Przypuszczamy, że ktoś pozbył się go przed wakacjami. Może urósł za duży, może ma nie taki kolor sierści, może sprawiał zbyt dużo kłopotu, a może po prostu ten, kto z nim tak postąpił nie jest godzien miana człowieka. Bekon - tak go ochrzciliśmy nabiera sił, dzisiaj już bawił się pluszową zabawką, chodzi za mną wszędzie na swoich długich poranionych łapach. Los zdecydował za nas, od teraz mamy trzy psy. Martwię się tylko jak one się między sobą dogadają i czy my damy radę.














 
Kto powiedział, że życie na wsi jest nudne. Nie ma dnia żeby coś się nie wydarzyło. W piątek listonosz doręczył mi malutką paczuszkę. Przyszła aż z Niemiec od Marleny i Pawła z Nasza Polana. Serdeczne dzięki z tą pyszną zawartość i pamięć. Pozdrawiam serdecznie Was zaglądających do jolinkowa, trzymajcie za nas kciuki, żebyśmy jakoś zdołali ogarnąć to nasze stale powiększające się gospodarstwo, będą nam potrzebne. Sami powiedzcie, czy mogłam postąpić inaczej. Logika mówi mi, że tak, ale serce jakoś się z tym nie zgadza.